rozdział trzeci

147 9 125
                                    

[ROZDZIAŁ 3]

Wszyscy trafimy do piekła.

I nieważne, że wcale nie chcieliśmy źle.

Bo żadne z nas nie zasługuje na łaskę ani przebaczenie. Eucharystia rozgrzeszenia nam nie podlega.

Po prostu. Umrzemy w brudzie własnych słów i czynów.

Pierwszy raz w życiu Izana zasnął bez leków. Leżał obok mnie całkiem nagi, zakryty pościelą od połowy piersi w dół. Miał posklejane potem włosy i przemęczone oczy, oddychał tak spokojnie. Wpół żywo. Żadne światło nam nie świeciło, prawie nic nie widziałem. Było po drugiej, może trzeciej. Nie wiem, zgubiłem się w czasie i pomyliłem wskazówki zegara. Prowadziłem anecdoche z pustymi kątami pokoju.

Ostatnimi dniami więcej wymiotowałem i przez to łykałem też większe dawki leków. Później znowu ćpałem i piłem i rzygałem sobie na spodnie i podłogę, bo nie dawałem rady dobiec do toalety. Biłem wtedy łbem o ścianę, że po co to wszystko. Brzuch tak mnie bolał, że nie wiem czy rzygałem z rozjebania sobie żołądka, czy z bólu.

Z bólu to ja biłem ściany i Izanę, więc pewnie to pierwsze. Chciałem go przeprosić, ale on nigdy tego nie robił, więc ja też. Przejechałem dłonią po jego buzi, szorstka i popsuta. Na rękach, nogach, plecach, szyi, talii i całej reszcie pierdolonego ciała miałem ślady po jego paznokciach. Często robiły się z tego strupy, ale nie bardzo duże. Nie przeszkadzało mi to. Co mi po pięknie, które zniknie wraz ze strupami. Mogłem być brzydki, ohydny i odrażający i gdzieś to wszystko miałem.

Świat kręcił się wokół nie wydłubania sobie w paranoi oczu, nie wokół pięknoty.

Nie każdy potrafił to pojąć.

    Na brzydotę nikt nie umarł.

Lewa ręka Izany była cała sina i fioletowa, i brązowa, bo jeszcze na dwie godziny przed seksem się z nim szarpałem. Chciał, żebym chociażby na dzień wrócił do domu, bo rodzice wezwą policję, a ja darłem się, że nie ma jebanej opcji. Znowu nazwał ich rodzicami. Tych ludzi, co udawali, że mnie wychowywali. Moi rodzice nie żyją.

Byliśmy naćpani. On uderzył mnie pierwszy i wrzeszczał, że to tylko jeden pierdolony dzień i będę miał spokój. Odpowiedziałem, że prędzej rzucę ćpanie. Zapytał, czy naprawdę dzieje mi się tam taka krzywda. Nic nie mówiłem, bo się działa, ale nagle zabrakło mi języka i cały zmarzłem. Przestał krzyczeć. Chyba zauważył, że naprawdę bardzo nie chciałem. Później uprawialiśmy seks i poleciał ostro, prawie się popłakałem.

Palcem dotknąłem jego cienkich ust. Suche i odrobinę ubrudzone zaschniętą krwią. Miał nawyk ich obgryzania. Był piękny, gdy spał. Ani nie krzyczał, ani nie podnosił na nikogo rąk. Nie marszczył brwi, nosa. Tylko delikatnie przymykał szklane oczy i bardzo dobrze, że ich nie otwierał przynajmniej na chwilę.

Później przypomniało mi się, że Baji nie żyje.

Podnosiłem się do siadu. Leżałem od strony ściany — musiałem przejść za Izanę, żeby zejść z łóżka. Odkryłem się i zdałem sobie sprawę z tego, że jestem nagi. Żadnych ciuchów nie ubrałem, gdy skończyliśmy. On też nie ubrał. Owinąłem się skopanym w nogi kocem. Przełożyłem przez ciało Izany jedną nogę i zaraz drugą i chyba się nie obudził. Podłoga była taka, taka zimna. Poprawiłem koc na ramionach. Pociągnąłem nosem, bo od prochów katar mi się nie kończył.

I Izana złapał mnie za nadgarstek, gdy chciałem wyjść z pokoju. Ledwo co mnie trzymał. Był zaspany.

– Gdzie idziesz? – zapytał zachrypniętym głosem, a koc zsunął mi się z jednego ramienia. Nie zwróciłem na to uwagi.

Słowa na wiatr ||IzaKaku||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz