[ROZDZIAŁ 6]
Śniłem koszmary.
Żyłem nimi.
Seks z Izaną późnymi wieczorami po proszkach znaczył wiele dla nas obu. Łapał mnie za chude uda, mokro całował, rozbierał i dalej zwykle dragi trzymały mnie za mocno, żebym pamiętał. W środku zimnych nocy budziłem się przepocony i z odciskami jego paznokci na całym ciele i chodziłem na balkon palić. Czasami on też się przebudzał i szedł do mnie. Były dni, w których robiliśmy to znowu. Prawie że w kółko.
Tego dnia podszedł do mnie od tyłu, gdy paliłem, i przytulił. Zapytałem, co jest. Odpowiedział, że źle się czuje. Łamał się. Naprawdę tracił siły. Izana nigdy nie okazywał słabości — od niedawna zaczął. Mówił, gdy czegoś potrzebował, ale tylko mi. Nikomu innemu. Izana przestał milczeć.
Izana odnalazł słowa.
Odnalazł nasz własny język. Tylko nasz. Tylko mój i jego.
Były nim papierosy, nieważne. Ważne, że mówił, pozwalał mi siebie słuchać. Często przeczesywałem jego włosy, gdy odpalał trzeciego szluga pod rząd, a później miałem je na rękach. Dużo wypadało, więcej niż kiedyś. Upadał na zdrowiu. Upadał na kościste kolana z trzaskiem, a ja drżący podnosiłem go z kafli. Pierwszy raz zapalił crack, pierwszy raz powiedział coś o swojej mamie.
Nabijał kryształki do fifki i mówił. Seplenił i ucinał słowa, nie przeszkadzało mi to. Mógłby opowiadać nawet i przez zamknięte usta, a ja i tak bym słuchał. Poprosił o zapalniczkę, podałem mu. Zamilkł, bo włożył fifkę do ust i podpalił od końca. Potrzebował srogo się rozjebać, a zwykła kokaina w proszku nie wystarczyła. By żyć, musiał umierać. Zdychać. Męczyć się. Musiał rozpierdalać się na wszystkie sposoby i to trzymało go jakoś na tym świecie. Szukał życia w umieraniu. Ciekawe, kiedy skończy na heroinie.
Wziął pierwszego bucha na spróbowanie i czekał milczące dziesięć sekund. Wtedy powiedział, że już go bierze. Patrzyłem tylko, jak ginął. Nic z tym nie zrobiłem. Nic a nic. Chcesz też?
Nie. Nie, nie chcę. Boję się. Jestem przerażony. Jestem ostro pojebany i panikuję przez zwykle paloną kokainę. Nie mam nic poza tobą, nie mam kurwa nic poza twoim głosem i ciałem. Izana, błagam, wyrzuć to świństwo. Przestań umierać. Przestań żyć w martwym ciele. Skończ z ćpaniem, skończ z tym wszystkim. Ze sobą też. Skończmy ze sobą i wszystkim razem. Za rękę. Za rękę do płonącego piekła.
Niebo jest ku górze, a my od lat pniemy się tylko w dół.
Chcę.
Wtedy pierwszy raz zapaliłem crack — paloną na fifce kokainę, pieprzone cholerstwo przeklinające ludzi. Dziesięć sekund naprawdę wystarczyło, żebym czuł to w całym pierdolonym ciele. Kurwa mać. Boże, jebany Boże, jak do tego doszło. Czułem się jak szmata. Jak skończyłem na cracku ze skraju dachu. No jak. Gdzie zniknęły myśli, które biły mi łeb na dachu we wrześniu. Miałem się roztrzaskać, a palę crack. Palę crack. Palę skurwiały crack. Naprawdę go palę.
Było tak chorobliwie zimno i ciemno. Nie ruszaliśmy się z balkonu, nie wiem czemu. Izana lubił chłód, granat nieba — prawie tak ciemny jak atrament — i wiatr we włosach. Łatwiej było to wszystko znieść, gdy dwór wiał mu po uszach. Karetka jechała z dołu. Niech zajedzie tu, pod jego, nasz, adres i stwierdzi jego zgon. Widzę gołym okiem, że przecież nie żyje.
Mówił o mamie.
Naprawdę wierzył, że na tym świecie ktoś mógłby go kochać. Miał swoje miejsce, nim nie dowiedział się, że Shin to urojenie. Byli braćmi tylko ze zdjęć. Tylko z brudnych bajek wymyślonych dla smutnych dzieci. Jego matka go nie kochała, nie chciała. Był niczyi. Z nikogo stał się niczym. Też był szmatą, jak ja. Shin zmarł, Izana wraz z nim. Odszedł, nie wrócił, został jedynie ciałem i resztką rozumu. Szczyptą, odrobiną. Izana, którego znałem, nie był sobą. Był szmatą. Był smutnym chłopcem o przykrych oczach.
CZYTASZ
Słowa na wiatr ||IzaKaku||
Fiksi Penggemar❞Był taki piękny, zanim zgnił. A od tamtego dnia nieustannie patrzyłem tylko i wyłącznie na to, jak się rozkładał.❝ [listopad2022-luty2023] credit do arta z okładki: Алёна on Pinterest