[ROZDZIAŁ 10]
Pierwszy raz zajebaliśmy w kanał półtora tygodnia po pierwszym wzięciu heroiny.
Izana powiedział, że wciąganie to marnotrastwo.
Od niedawna tylko on do mnie mówił. Wszyscy poznikali. Ot tak. Byli, zamilkli, zmarli. Może brzydzili się mojej brzydoty. Tego, że wyglądałem jak trup, jak zwłoki. Że zależy mi jedynie na herze i niczym innym. Patrzyłem w skruszone lustro i może rozumiałem, dlaczego właśnie tak się stało. A to nie zawsze przychodziło.
Zrozumienie.
Przebaczenie tym, którzy już więcej nie chcieli widzieć mnie na oczy. Straciłem resztki tego, co trzymało mnie przy ludziach i ludzi przy mnie. Nie wiem, co to było. Śmiech, czyste żyły, granice. Może zależność między mną a ostatecznością. Bo była nią heroina — horyzont. Nic już za nią nie było. To ostatek życia. Popiół, węgiel. Burzone fundamenty, zapach po deszczu.
Słowa suną mi po języku i sam już nie mam pojęcia, co gadam.
Po prostu lubię ładne słowa.
A naprawdę rzadko dostrzegałem w czymś piękno. Prawie nigdy. Bo nic już nie było piękne. Wszystko mi zbrzydło.
Siedziałem na blacie w syfiastej łazience, Izana odpakowywał strzykawkę z papieru. Nie chciał załapać żółtaczki, dlatego kupił nam nasz własny sprzęt, zamiast pożyczać. To i tak było do nabycia w każdej aptece za grosze. Wpierw braliśmy po ćwiartce na nas dwoje, a później już na głowę. Poszedł po łyżkę do kuchni.
Łazienka w tym mieszkaniu była ohydna. Podłoga się kleiła, na ścianach powstawały brązowe zacieki, kamień objął większość, powychodziła wilgoć, a w zlewie wciąż leżały resztki potłuczonego lustra. Żółte światło mrugało, z kranu ciekło, w powietrzu więcej było kurzu niż tlenu. Jeszcze dwa miesiące temu dało się tu wytrzymać, teraz już nie. Kiedyś to posprzątam. Kiedyś.
Kiedy jest kiedyś.
Izana wrócił z łyżką. Odpakował heroinę z folii i wysypał ćwiartkę na łyżkę. Towar był czysty, ale i tak dodał odrobinę kwasku cytrynowego, żeby mieć pewność, że na pewno się rozpuści. Ja trzymałem pod łyżką zapalniczkę i patrzyłem. Nie mówiliśmy nic. On tylko instruował, co mam robić, choć znałem na pamięć całą formułkę brania hery dożylnie. Już tyle razy widziałem Chifuyu i Sanzu, że weszło mi to w pamięć. Czasem nawet się śniło.
– Chcesz pierwszy? – zapytał, nabierając hery do strzykawki.
– A co, boisz się? – Wiedziałem, że się nie bał. On nie bał się niczego. Stracił granice, zmarnował je na prochy i przypłacił zdrowiem.
– Ta, jestem przerażony – zaśmiał się, to ja też się śmiałem.
Wystawiłem przedramię ku niemu. Miałem krótki rękaw, on tylko na ramieniu zacisnął mi starą szmatę i zapytał, gdzie chcę, żeby się wkłuł. Odpowiedziałem, że obojętnie. Zmarzły mi dłonie, mimo tego, że nie czułem strachu. To było coś innego. Może stracenie. Albo zatracenie.
Wkłuł się, nie bolało. Upewnił się, że jest w żyle i od razu po tym zaczął, żeby krew w strzykawce nie skrzepła.
To była sekunda.
Pieprzona sekunda, kiedy zwiotczało mi ciało.
Nie zdążył wyjąć strzykawki, a prawie zleciałem z blatu na ubłoconą podłogę. Złapał mnie pod ramiona i posadził na posadzce, żeby nie stała mi się krzywda. Wyjął strzykawkę i rękawem wytarł krew z wkłucia. Pomyślałem, że zdążyła skrzepnąć, dlatego dla niego nic już z tego nie będzie, ale później dał radę to odratować.
CZYTASZ
Słowa na wiatr ||IzaKaku||
Fanfic❞Był taki piękny, zanim zgnił. A od tamtego dnia nieustannie patrzyłem tylko i wyłącznie na to, jak się rozkładał.❝ [listopad2022-luty2023] credit do arta z okładki: Алёна on Pinterest