— Mówił ci ktoś, Delio, że jesteś bohaterką? — zapytał Will, po czym roześmiał się miękko na widok dziewczyny.
Ta w odpowiedzi błysnęła zębami w szerokim uśmiechu. Przykucnęła obok Buttle’a i zaczęła przeszukiwać jego kieszenie w poszukiwaniu monet.
— Nader zgrabnie sobie z nim poradziłeś — odezwała się tymczasem Alyss do zwiadowcy, zachwycona szybkością jego reakcji. — A co ty tu robisz? — dodała znacznie mniej przyjaznym tonem, skierowawszy spojrzenie na Delię.
Córka Edwiny schowała do kieszeni garść monet.
— Odbieram zaległą zapłatę za posiłki i trunki wypite w naszej karczmie — odparła neutralnie i rozejrzała się po izbie. — Ładna ta włócznia była. Myślisz, że da się ją jakoś naprawić? — rzuciła do Willa, wskazawszy leżące na podłodze części broni.
— Jasne — odparł ten bez wahania.
Wymagało to, co prawda, interwencji człowieka doświadczonego w naprawach tego typu, jednak gdyby taki dostał włócznię w swoje ręce, wciąż mogłaby służyć przez wiele lat. Z tego, co pamiętał młodzieniec, w samym Seacliff dało się znaleźć kogoś z wystarczającymi umiejętnościami. A że Delia była znana i lubiana w okolicy, tak samo jak jej rodzice, na pewno nikt nie próbowałby zmusić jej do zapłacenia nie wiadomo, ile.
— To może ja ją sobie wezmę? — rzuciła dziewczyna, która wyraźnie miała ochotę na tę broń. Patrzyła na nią z czymś łudząco podobnym do tęsknoty, tak, jakby wręcz od lat pragnęła trzymać podobną w rękach.
— Tylko trzymaj ją z dala ode mnie — zaśmiał się Will, sprawiając tym samym, że Delia uśmiechnęła się szeroko. Schyliła się i wrzuciła grot włóczni do koszyka, a drzewce ścisnęła w dłoni.
— Nie wierzysz w moje umiejętności? — odparła żartobliwie, pokręciwszy drewnem w powietrzu.
Zwiadowca uniósł brew, odsunąwszy się odrobinę. Na jego ustach błąkał się ledwo widoczny uśmiech.
— Mam być szczery czy miły? — zapytał z pełną powagą, sprawiając tym samym, że dziewczyna prychnęła z udawanym oburzeniem.
— A idź ty. — Machnęła na niego ręką. — Możesz mnie nauczyć, skoro tak znasz się na włóczniach. — Jej zielone oczy błyszczały wyzywająco.
— Jasne, tylko poszukam miejsca w swoim napiętym harmonogramie.
— Will, kochanie, ty nie masz żadnego harmonogramu.
Zarówno William, jak i Delia zachichotali, patrząc po sobie z uśmiechami na twarzach. Jednak ta chwila nie mogła trwać wiecznie, szczególnie że nie byli w pomieszczeniu sami, o czym zdążyli niemal zapomnieć.
— To jednak dość dziwne, że znalazłaś się tutaj akurat teraz — odezwała się Alyss niezbyt przyjaznym tonem. Mierzyła pannę Temple uważnym, chłodnym spojrzeniem pełnym nieskrywanej nieufności. Każdy głupiec dostrzegłby, że nie podoba jej się to, czego była świadkiem.
Delia westchnęła i spojrzała na sufit, jakby szukając tam jakiegoś bóstwa, które ześle jej siły oraz cierpliwość do zmierzenia się z podejrzeniami kurierki.
— Cóż, usłyszałam, że ten drań wybiera się po psa i uznałam, że może przyda wam się mała pomoc — odparła i wzruszyła lekko ramionami. — Nie powinnam wątpić w twoje umiejętności, bo widzę, że nie miałbyś problemów z poradzeniem sobie z nim, ale po prostu się martwiłam — dodała bezpośrednio do Willa, uśmiechnąwszy się nieco przepraszająco w stronę zwiadowcy.
Ten jednak nie miał jej tego za złe, wręcz przeciwnie. Poczuł ciepło na sercu, gdy dotarło do niego, że ktoś niepokoił się o niego na tyle, by być gotowym do zmierzenia się z takim osobnikiem jak John Buttle. Szczególnie że Delia nie należała do jego rodziny; nie znali się też zbyt długo. Mimo to dziewczyna nie tylko martwiła się, ale i zdecydowała się pomóc – nie dlatego, że nie wierzyła w umiejętności zwiadowcy. o prostu zdawała sobie sprawę, że po kilku kieliszkach wina, zajęty rozmową z przyjaciółką, może być rozproszony i nie zareagować wystarczająco szybko.
CZYTASZ
Lordowie z Macindaw
FanfictionCz. 2 „Syna deszczu i nocy" Minęły cztery lata, odkąd Will zgodził się dołączyć do zwiadowców, porzucając tym samym dawne życie. Teraz, jako pełnoprawny członek Korpusu musi zmierzyć się ze swoją pierwszą samodzielną misją. Ktoś otruł lorda Syrona...