Nad wybrzeże dotarły pierwsze zimowe chłody. Bryza ciągnąca znad otaczającego brzegi Seacliff morza stała się jeszcze bardziej przenikliwa, gdy niesiony przez nią zapach wody i osiadające na skórze drobinki soli mieszały się z ciągnącym z głębi lądu mroźnym wiatrem muskającym twarze i dłonie zimnymi widmowymi palcami.
Woda zmieniła barwę na szarawą, nieprzeniknioną jeszcze bardziej niż dotychczas. Fale zrobiły się silniejsze niż przez lato, wysokie bałwany uderzały o ostre klify wybrzeży z niszczycielską siłą. Morze przy brzegu pieniło się bielą, kotłowało jak zupa w kotle stojącym na ogniu w gospodzie rodziców Delii.
Dziewczyna stała na krawędzi jednego z klifów, tuż za brzegiem gęstego świerkowego lasu porastającego większość Seacliff. Jej bose stopy zanurzyły się w gęstej, wilgotnej trawie, która łaskotała kostki. Brązowa, prosta spódnica i zarzucona niedbale na ramiona chusta łopotały na wietrze niczym flagi targane wichrem, tu w górze, z dala od drzew odczuwalnym ze szczególną mocą. Czarne włosy dziewczyny ocierały się o jej policzki, odrobinę za krótkie, by wpadać do ust i oczu, jednak wystarczająco długie, by poddać się działaniu powietrza. Na ramionach miała gęsią skórkę, nie wyglądała jednak tak, jakby planowała uciec od chłodu i wrócić do domu.
Wpatrywała się w migoczącą wodę na horyzoncie, a jej zielone oczy zaszły łzami.
Nie spodziewała się, że będzie tak tęsknić.
Przecież nie znali się zbyt długo, zaledwie kilka tygodni, nawet nie miesiąc. I wiedziała, z czym wiąże się praca zwiadowcy – nierzadko wyjeżdżali oni poza swe lenno, by chronić również i innych części Araluenu i zapewnić spokojne życie mieszkańcom państwa.
A jednak jej głupie serce nie dawało się ukoić racjonalnym argumentom.
Co, jeśli on nie wróci? Albo podczas tej misji bardziej pokocha inną kobietę? A jeżeli zmieni przydział?
Lub po prostu te uczucia, które powoli zaczynały między nimi się rodzić, nierozwijane przez szybką rozłąkę, po prostu wygasną?
Pokręciła głową i stanowczo, wręcz gniewnie otarła łzy wierzchem chłodnej dłoni.
Poczeka. Poczeka, aż on wróci. W końcu obiecał. A ona była jeszcze młoda, jeśli im nie wyjdzie, nic straconego. Wielu mężczyzn chciało wziąć ją za żonę.
Nawet jeśli większość z nich widziała w niej tylko możliwość dobrego posagu i dobrą, bo posiadającą wiele umiejętności żonę, to nic. Nawet nie doceniali jej ciętego dowcipu i przenikliwej troski, a jedynie wysportowaną sylwetkę i szerokie biodra, gwarantujące im gromadkę dzieci, to nic.
Nie. To wcale nie nic. Ona nie chciała żadnego z nich. Chciała kogoś, kto ją szanował, lubił taką, jaką była. Pozwalał mieć własne zdanie i chwycić za broń, prowadzić inteligentne rozmowy i marzyć o wolności.
Chciała Williama.
Dlatego czekała. Może i była naiwnym, młodziutkim dziewczęciem pierwszy raz zauroczonym, naiwnie zakochanym w słodkim uśmiechu i czarnych oczach. Może i głupio wierzyła, że jakoś poradzą sobie z trudnym losem, niebezpieczeństwami i tym, że każdy zwiadowca z latami miał coraz więcej wewnętrznych demonów, prześladujących go w szczególnie złe noce. Może i tak. Ale co z tego?
W końcu do odważnych świat należy. Miała jeszcze czas.
A na kogoś takiego warto czekać.
Owinęła się mocniej chustą i poruszyła ustami w bezgłośnej modlitwie. Nie wiedziała, jacy bogowie ją wysłuchają – czy jacyś w ogóle to zrobią. Ale tak bardzo tęskniła.
Miała nadzieję, że w końcu otrzyma list. Nawet najkrótszy, kilka słów.
Coś, co chociaż odrobinę ukoi pustkę w jej sercu.
***
Ponieważ Delia to jedna z moich ulubionych kobiecych postaci w serii i zasługuje na to, by dostać trochę swojego czasu, a jednocześnie jest na tyle daleko od głównej fabuły, że nie dodałam jej do rozdziału.
Jak wam się podoba?
CZYTASZ
Lordowie z Macindaw
FanfictionCz. 2 „Syna deszczu i nocy" Minęły cztery lata, odkąd Will zgodził się dołączyć do zwiadowców, porzucając tym samym dawne życie. Teraz, jako pełnoprawny członek Korpusu musi zmierzyć się ze swoją pierwszą samodzielną misją. Ktoś otruł lorda Syrona...