Co za ponure miejsce, pomyślał Will, rozglądając się dookoła, gdy kopyta Wyrwija stukały o opuszczony nad suchą fosą drewniany most. Skinął głową strażnikom, którzy wystawili głowę z pomieszczenia w wieżyczce przy bramie, dotykając ronda kapelusza. Wszędzie panowała cisza niczym w jakimś zaklętym zamczysku ze starej baśni. Tak, jakby wszyscy mieszkańcy zapadli w sen lub przemienieni zostali w bezwolne, milczące marionetki. I to drugie wydało się chłopakowi, choć równie nieprawdopodobne, to bliższe prawdy. Głównie dlatego, że na wybrukowanym częściowo dziedzińcu, obecnie pokrytym grubą warstwą śniegu, widział ludzi. Wszyscy jednak przemykali ukradkiem od drzwi do drzwi, jakby bali się zostać dostrzeżeni. Skupiali się na swojej pracy, wbiając oczy w ziemię, jakby w nadziei, że dzięki temu nikt nie zwróci na nich uwagi. Tylko kilka osób spojrzało na Willa, zaraz jednak i one wróciły do własnych zajęć, jakby udawały, że nie widzą przybysza.
A całość spowijała gęsta wręcz cisza, nietypowa, wręcz nienaturalna i przez to zarazem tak niepokojąca. Brakowało tak charakterystycznego dla zamków gwaru, śmiechu, czy nawet zwyczajnych rozmów i krzyków rozkazów wydawanych służbie przez przełożonych. Tak jakby ci ludzie złożyli śluby milczenia. Młody zwiadowca zauważył tylko, jak raz jedna służka szepnęła coś do drugiej, tylko po to, by zaraz oddalić się ze spuszczoną głową. W pewien sposób było to wręcz przerażające. Will przyzwyczaił się już, że zarówno zwiadowcy, jak i minstrelowie wywoływali pewne poruszenie, skupiali na sobie uwagę, nawet milczącą. Tu jednak, w samym sercu hrabstwa Macindaw, ludzie wbijali wzrok w ziemię, jakby bali się, że jakiekolwiek ożywienie z ich strony spotka się z karą.
Czy aż tak żałowali choroby lorda? A może bali się, że również i oni padną ofiarami rzekomej klątwy Malkallama. Przeszło mu też przez myśl, że bliskość granicy z Pictą również nie działała na mieszkańców fortecy pocieszająco. Wszak w każdej chwili mogli zostać zaatakowani i kto by ich wtedy ochronił? To wyjaśniałoby też, dlaczego przybycie nieznajomego nie wiązało się dla nich ze zbyt wielką radością, czy nawet ożywieniem. Strach kłębiący się wewnątrz każdego paraliżował wręcz i nie pozwalał im nawet na moment wyjść ze stanu ciągłego lęku o życie. Chłopak zaczął już się zastanawiać, czy powinien w ogóle zsiadać z konia i poszukać kogoś, kto pokieruje go dalej. Wtedy jednak dostrzegł, jak ze stołpu wychodzi, a raczej wytacza się niewysoki, za to pulchny starszy mężczyzna, z obliczem tak zatroskanym, że widoczne na jego czole zmarszczki zdawały się wręcz wyrzeźbione. Człowiek ten nosił gruby, ciepły płaszcz i obitą futrem tunikę, a na jego szyi dało się zauważyć łańcuch oraz klucze. Szambelan, osoba, która w imieniu lorda sprawowała pieczę nad codziennym życiem na terenie zamku. Ktoś, kto mógł powiedzieć Willowi, co i jak.
— Minstrel? — zapytał na powitanie mężczyzna, ledwo zbliżył się na tyle, by młodzieniec go usłyszał.
Mógłby przynajmniej „witam" albo „dzień dobry" dodać, przeszło zwiadowcy przez myśl, zaraz jednak stwierdził, że przynajmniej ktoś w końcu uznał jego obecność. Nie mógł wybrzydzać. Dlatego zeskoczył z konia i uśmiechnął się uprzejmie.
— A i owszem, wielmożny szambelanie tego pięknego zamku — odrzekł, starając się nie skrzywić przy słowie „piękny". Macindaw było przeciwieństwem piękna. — Will Burton, przybywam znad morza, by zasiać odrobinę ciepła i radości w chłodnych murach zamków północy — odparł tak kwieciście, jak tylko potrafił, posługując się wskazówkami Berrigana i tą odrobiną wykształcenia od rodziny, która odpowiadała za umiejętność operowania słowami. Nie był, co prawda, poetą, ale uznał, że poszło mu całkiem dobrze.
Szambelan chyba jednak słuchał go tylko jednym uchem, bo chociaż pokiwał głową, jego mina zdradzała, że myślami jest gdzieś indziej. Nic dziwnego, skoro lord zachorował, na jego głowę spadło jeszcze więcej obowiązków.
CZYTASZ
Lordowie z Macindaw
FanfictionCz. 2 „Syna deszczu i nocy" Minęły cztery lata, odkąd Will zgodził się dołączyć do zwiadowców, porzucając tym samym dawne życie. Teraz, jako pełnoprawny członek Korpusu musi zmierzyć się ze swoją pierwszą samodzielną misją. Ktoś otruł lorda Syrona...