Evanlyn otworzyła drzwi do biblioteki i weszła do środka wraz z Abigail, która podążała za nią niczym cień, cicha i ostrożna. Królewnie zależało na tym, by nikt za nimi nie podążał – nie, skoro planowała wyjechać w ciągu dnia, góra dwóch.
Wysoka, złotowłosa kobieta, siedząca przy stole, odwróciła się w ich stronę bez większego zaskoczenia. Uśmiechnęła się lekko, błyskając przy tym dużymi zębami, które przywodziły na myśl gryzonia. Oczy jej, szarawo-zielone z kilkoma brązowymi plamkami, błyszczały się radością, choć sprawiała wrażenie całkowicie spokojnej.
— Wasza Wysokość, to dla mnie największa przyjemność... — zaczęła cichym, miękkim tonem, jednak królewna nie pozwoliła jej skończyć.
— Daruj sobie, Gwen — parsknęła i stanęła za szlachcianką, oparłszy się rękami o brzeg stołu. Odsunęła trochę kilka leżących tam książek, by upewnić się, że ich przypadkiem nie zniszczy. Inaczej bibliotekarz urwałby jej głowę. Nie po to przeżyła spotkanie z bandą rozbójników, niewolę, wojnę oraz próbę egzekucji przez buntowników, by dać się zabić w tak, jakby nie patrzeć, trywialny sposób. Miała do siebie zbyt dużo szacunku.
Poza tym lubiła książki. Szkoda by jej było, gdyby uległy uszkodzeniu.
Gwendolyn posłała Evanlyn dezaprobujące spojrzenie spod złocistej grzywki.
— Jak mówiłam, zanim mi przerwano, spotkanie tu Waszej Wysokości sprawia mi niebywałą przyjemność — odparła z naciskiem. — W tym momencie jednak zasłaniasz mi światło swą osobą, Cassa, bądź więc uprzejma i przesuń się krok w lewo. Lub w prawo, jak ci wygodniej. Po prostu odsuń się od okna.
Abigail zachichotała na te słowa. Sama stanęła nieco dalej, tak, by nie przeszkadzać kobiecie w czytaniu.
Królewna przewróciła oczyma, ale odsunęła na bok i przysiadła na krawędzi stołu. Uniosła brwi, skierowawszy spojrzenie na Gwen.
— Tak lepiej?
— Nie da się ukryć, dziękuję, kochana — zaświergotała ta, po czym wróciła do czytania książki.
— Jak długo tu zostajesz?
— Tydzień, może dwa. Zależy, jak długo chmury będą do mnie przemawiać.
— Chmury? — mruknęła pod nosem Abigail, jednak mądrze nie prosiła o wyjaśnienie jej tego stwierdzenia.
— A potem? — rzuciła Evanlyn, od niechcenia przewracając strony jednej z książek.
Gwendolyn w końcu oderwała wzrok od lektury i przyjrzała się królewnie, nim w końcu odrzekła:
— Jak już zapewne wiesz, planowałam odwiedzić w końcu kochanego Ferrella, jednakże odstąpiłam swe miejsce pannie Mainwaring z Korpusu Dyplomatycznego. — Uśmiechnęła się, jednak każdy dostrzegłby sztuczność w tym wyrazie twarzy. Niewątpliwie szlachciance ciążyła konieczność rozstania z narzeczonym, z którym zresztą późną wiosną miała nareszcie wziąć długo wyczekiwany ślub. Mimo to pozostawała lojalna przede wszystkim wobec korony, a przez to mimo tęsknoty zgodziła się, by jej wyjazd wykorzystano jako pretekst do wprowadzenia w głąb murów Macindaw kurierki. — W końcu i tak przed końcem miesiąca nie zdołałabym ruszyć dalej, nie ma znaczenia, czy oczekuję na roztopy w Norgate, czy gdzieś indziej — rzuciła jeszcze.
Zarówno ona, jak i Evanlyn, a prawdopodobnie nawet i Abigail zdawały sobie sprawę, jak fałszywe to słowa. W Macindaw, zaraz obok przełęczy, mogła na bieżąco kontrolować stan drogi i zadziałać odpowiednio szybko. Zanim informacje o przejezdności traktu dotarłyby do chociażby zamku Araluen, śnieg już dawno ponownie uniemożliwiłby podróż.
CZYTASZ
Lordowie z Macindaw
FanfictionCz. 2 „Syna deszczu i nocy" Minęły cztery lata, odkąd Will zgodził się dołączyć do zwiadowców, porzucając tym samym dawne życie. Teraz, jako pełnoprawny członek Korpusu musi zmierzyć się ze swoją pierwszą samodzielną misją. Ktoś otruł lorda Syrona...