Rozdział 6

109 10 14
                                    

Evanlyn otworzyła drzwi do biblioteki i weszła do środka wraz z Abigail, która podążała za nią niczym cień, cicha i ostrożna. Królewnie zależało na tym, by nikt za nimi nie podążał – nie, skoro planowała wyjechać w ciągu dnia, góra dwóch.

Wysoka, złotowłosa kobieta, siedząca przy stole, odwróciła się w ich stronę bez większego zaskoczenia. Uśmiechnęła się lekko, błyskając przy tym dużymi zębami, które przywodziły na myśl gryzonia. Oczy jej, szarawo-zielone z kilkoma brązowymi plamkami, błyszczały się radością, choć sprawiała wrażenie całkowicie spokojnej.

— Wasza Wysokość, to dla mnie największa przyjemność... — zaczęła cichym, miękkim tonem, jednak królewna nie pozwoliła jej skończyć.

— Daruj sobie, Gwen — parsknęła i stanęła za szlachcianką, oparłszy się rękami o brzeg stołu. Odsunęła trochę kilka leżących tam książek, by upewnić się, że ich przypadkiem nie zniszczy. Inaczej bibliotekarz urwałby jej głowę. Nie po to przeżyła spotkanie z bandą rozbójników, niewolę, wojnę oraz próbę egzekucji przez buntowników, by dać się zabić w tak, jakby nie patrzeć, trywialny sposób. Miała do siebie zbyt dużo szacunku.

Poza tym lubiła książki. Szkoda by jej było, gdyby uległy uszkodzeniu.

Gwendolyn posłała Evanlyn dezaprobujące spojrzenie spod złocistej grzywki.

— Jak mówiłam, zanim mi przerwano, spotkanie tu Waszej Wysokości sprawia mi niebywałą przyjemność — odparła z naciskiem. — W tym momencie jednak zasłaniasz mi światło swą osobą, Cassa, bądź więc uprzejma i przesuń się krok w lewo. Lub w prawo, jak ci wygodniej. Po prostu odsuń się od okna.

Abigail zachichotała na te słowa. Sama stanęła nieco dalej, tak, by nie przeszkadzać kobiecie w czytaniu.

Królewna przewróciła oczyma, ale odsunęła na bok i przysiadła na krawędzi stołu. Uniosła brwi, skierowawszy spojrzenie na Gwen.

— Tak lepiej?

— Nie da się ukryć, dziękuję, kochana — zaświergotała ta, po czym wróciła do czytania książki.

— Jak długo tu zostajesz?

— Tydzień, może dwa. Zależy, jak długo chmury będą do mnie przemawiać.

— Chmury? — mruknęła pod nosem Abigail, jednak mądrze nie prosiła o wyjaśnienie jej tego stwierdzenia.

— A potem? — rzuciła Evanlyn, od niechcenia przewracając strony jednej z książek.

Gwendolyn w końcu oderwała wzrok od lektury i przyjrzała się królewnie, nim w końcu odrzekła:

— Jak już zapewne wiesz, planowałam odwiedzić w końcu kochanego Ferrella, jednakże odstąpiłam swe miejsce pannie Mainwaring z Korpusu Dyplomatycznego. — Uśmiechnęła się, jednak każdy dostrzegłby sztuczność w tym wyrazie twarzy. Niewątpliwie szlachciance ciążyła konieczność rozstania z narzeczonym, z którym zresztą późną wiosną miała nareszcie wziąć długo wyczekiwany ślub. Mimo to pozostawała lojalna przede wszystkim wobec korony, a przez to mimo tęsknoty zgodziła się, by jej wyjazd wykorzystano jako pretekst do wprowadzenia w głąb murów Macindaw kurierki. — W końcu i tak przed końcem miesiąca nie zdołałabym ruszyć dalej, nie ma znaczenia, czy oczekuję na roztopy w Norgate, czy gdzieś indziej — rzuciła jeszcze.

Zarówno ona, jak i Evanlyn, a prawdopodobnie nawet i Abigail zdawały sobie sprawę, jak fałszywe to słowa. W Macindaw, zaraz obok przełęczy, mogła na bieżąco kontrolować stan drogi i zadziałać odpowiednio szybko. Zanim informacje o przejezdności traktu dotarłyby do chociażby zamku Araluen, śnieg już dawno ponownie uniemożliwiłby podróż.

Lordowie z MacindawOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz