Witajcie, kochani!
Serdecznie zapraszam do przeczytania rozdziału, w którym porozrzucałam sporą ilość małych informacji, które mogą pomóc w lepszym zrozumieniu tego, co będzie czekać naszych bohaterów w przyszłości. Dlatego bądźcie czujni!
Jeśli rozdział Wam się spodoba, będę niezmiernie wdzięczna za pozostawienie po sobie śladu na dowód, że tu jesteście!
Miłej lektury!
*****
Ciepło promieni zachodzącego słońca muskało jej policzki niczym czułe pocałunki. Z uczuciem przejmującej rozkoszy przymknęła powieki, jak gdyby miała nadzieję, że w ten sposób chwila ta zostanie z nią na zawsze. Krocząc boso kamienną ścieżką rozpościerającą się wzdłuż rzeki tak spokojnej, jak gdyby ktoś rzucił na nią zaklęcie spowalniające, wyciągnęła dłoń w stronę wysokich, przybrzeżnych traw, gładząc ich końce opuszkami palców. Nabrała w płuca rześkiego, wieczornego powietrza, czując się lekka jak piórko – była niemal pewna, że za chwilę przepełniająca ją euforia uniesie ją kilka centymetrów nad ziemię.
Pomiędzy spokojny szum wody wdarła się kojąca uszy melodia, dochodzącą z przeciwnego brzegu rzeki. Kobieta otworzyła oczy, kierując spojrzenie w stronę przejmującego dźwięku, aby już za chwilę dowiedzieć się, co było jego źródłem. W płyciźnie rzeki, na dwóch długich, patykowatych nogach stała piękna, mleczno-popielata czapla, z której gardła wydobywała się błoga nuta. Kobieta uśmiechnęła się na widok ptaka, gdy ten pochylił szyję, jak gdyby kłaniał jej się na przywitanie.
Za chwilę zwierzę rozpostarło szeroko skrzydła, jak gdyby otwierało ramiona, gotowe na przyjęcie w nich towarzyszki. Śpiew zdawał się coraz wyraźniej nieść po falach rzeki, omiatając zmysły kobiety głębokim spokojem. Czując, że nie potrafiła walczyć z pokusą, zagarnęła w garści długi materiał sukni otaczający jej kostki, a następnie zanurzyła stopy w przejrzystej wodzie. Postawiła pierwszy krok, brodząc w płytkim dnie rzeki, która zdawała się niemal stanąć w miejscu, jak gdyby chciała ułatwić jej przeprawę. Z każdą sekundą zanurzała się coraz głębiej, tak samo jak każdy krok przybliżał ją do czekającego na nią ptaka, który wpatrywał się w nią małymi oczkami, przypominającymi dwa błyszczące, czarne koraliki.
Pomimo iż woda sięgała jej już do szyi, kobieta parła naprzód, nie potrafiąc i nie chcąc oderwać oczu od czapli, jak gdyby obawiała się, że w każdej sekundzie ptak mógł po prostu zniknąć. Gdy poziom wody zaczął się zniżać, a od brzegu dzieliło ją zaledwie kilka kroków, czapla podeszła do niej na sztywnych nogach, jak gdyby próbowała pomóc wyjść jej z rzeki. Kobieta wyciągnęła tęsknie dłoń w jej kierunku, a gdy prawie opuszki jej palców dotknęły miękkich piór, poczuła, jak nieznana siła zacisnęła się na jej kostce, a następnie pociągnęła ją w odmęt rzeki.
Krzyk, który wydobył się z jej gardła został całkowicie zagłuszony przez wodę boleśnie wlewającą się do płuc. Machała rozpaczliwie rękami, próbując dopłynąć do migoczącego nad nią lustra wody, jednak okazało się to zupełnie niepomocne – z zastraszającą prędkością parła na dno, ciągnięta przez o wiele silniejszego napastnika. Piękny śpiew czapli już dawno został zastąpiony przez piszczącą w głowie ciszę, a obraz dookoła zaczął się powoli rozmywać na znak coraz bliższej utraty przytomności. Ostatkiem sił skierowała spojrzenie w stronę ciągnącej ją na dno kreatury, jednak jedyne co ujrzała, to ludzką twarz...
Rosalie gwałtownie wybudziła się ze snu, biorąc łapczywy oddech, jak gdyby udało jej się w ostatniej chwili wynurzyć ponad powierzchnię wody. Rozejrzała się dookoła, walcząc z uczuciem przejmującego przerażenia i zdezorientowania, nie mogąc rozpoznać miejsca, w którym się znajdowała. Jednak gdy za chwilę usłyszała ciche pochrapywanie Dorcas, a pod rozedrganymi palcami poczuła miękki materiał kołdry, ciężko odetchnęła z ulgą. Była wciąż w dormitorium.
CZYTASZ
Death's decade • JILY • HUNCWOCI •
FanfictionW momencie, w którym życie młodych czarodziejów powinno stać dla nich otworem, niebezpieczny Lord Voldemort zmusza ich do podjęcia decyzji, po której stronie barykady staną w toczącej się wojnie. Podczas ostatniego roku w Hogwarcie każdy z nich będz...