Witajcie, kochani!
Serdecznie zapraszam do przeczytania rozdziału, który jest lekkim mrugnięciem oka do fanów Jily. ;) Jeśli chcecie wymienić spostrzeżenia, komentarze zostają do Waszej dyspozycji!
Miłej lektury! <3
*****
Następnego dnia podczas śniadania Wielką Salę przeszył dźwięk przypominający ryk chorego smoka.
Peter Pettigrew zakrył dłonią usta, nie mogąc powstrzymać kolejnego ziewnięcia. Rozszerzył opuchnięte powieki i spojrzał przepraszająco na siedzące naprzeciwko koleżanki, które zaczęły ignorować notorycznie powtarzające się zachowanie. Następnie popatrzył na Jamesa, który opierając głowę na dłoni, uciął krótką drzemkę. Syriusz wyglądał niewiele lepiej – siedział przygarbiony, patrząc tępo w złoty puchar i przecierając dłonią twarz, walczył ze znużeniem.
– Naprawdę mnie to nie dziwi – rzuciła kąśliwie Lily, niewidoczna zza rozłożonego „Proroka Codziennego". – Byłoby to wręcz dziwne, gdybyście nie włóczyli się po zamku pierwszej nocy.
– Włóczyli... ty to masz wyobraźnię, Evans – burknął Syriusz i zaraz sięgnął po dzbanek z kawą. Z całej trójki prezentował się zdecydowanie najgorzej – kruczoczarne włosy kontrastowały z, tego dnia, trupiobladą twarzą, a sińce pod oczami obecne przy wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych sprawiały, że wyglądał niczym seryjny morderca. Nikt też nie mógł zaprzeczyć, że senny Syriusz nie słynął z bycia najmilszym człowiekiem na Ziemi – jakiekolwiek uwagi mogły doprowadzić go do takiej furii, że z przyjemnością pokazywał swoje ciemne, arystokratyczne oblicze.
Lily zignorowała jednak docinkę i powróciła do uważnego czytania gazety. Przewróciła stronę i marszcząc czoło, skupiła wzrok na doskonale sobie znanej kolumnie. Szybko ją prześledziła, a następnie z ulgą wypuściła powietrze z płuc, które od dłuższej chwili wstrzymywała.
– Żadnych nowych ofiar – powiedziała w stronę przyjaciół, którzy spojrzeli na nią czujnym wzrokiem. – Nikt nie zaginął, ani nie został zabity...
Dorcas sięgnęła po puchar i prychnęła pod nosem.
– Czyżby Sami-Wiecie-Kto zrobił sobie dzień wolny od pracy?
Lily słysząc ironiczny komentarz, uśmiechnęła się krzywo i wlepiła tępy wzrok w literki tytułu kolejnego artykułu. Niestety, pomimo starań nie potrafiła nie myśleć o tym, co od dłuższego czasu działo się w kraju. Zaginięcia i morderstwa towarzyszyły czarodziejom tak często, że stawały się zatrważającą rutyną, do której Lily bardzo starała się nie przyzwyczajać...
Powrócili do śniadania w kompletnej ciszy, a gdy po upływie kwadransa najedli się do syta, przez wrota Wielkiej Sali przeszedł Remus Lupin z plikiem pergaminu w ręce. Wyglądał niewiele lepiej niż poprzedniego dnia – jedyne co się zmieniło w jego wyglądzie, to na ustach wreszcie pojawił się uśmiech.
Huncwoci jakby ożywieni nieznaną siłą podnieśli głowy i z wyraźnym zainteresowaniem przyjrzeli się Remusowi. Odkąd pełnia dobiegła końca, nie mieli okazji z nim porozmawiać i zapytać o samopoczucie, dlatego ciekawość, a zarazem troska zaczęła im mocno doskwierać.
– Cześć... – przywitał się Remus, siadając na ławce. Natychmiast twarze przyjaciół zwróciły się w jego stronę, przez co mimowolnie się zarumienił i rozejrzał po stole, unikając ich spojrzeń. Bardzo zależało mu, żeby nie wzbudzać nadmiernego zainteresowania lub, co gorsze, jakichkolwiek podejrzeń.
– Nareszcie, martwiliśmy się o ciebie. – Lily ujęła jego dłoń i delikatnie ją uścisnęła. Remus poczuł przyjemne ciepło w okolicach żołądka, które sprawiło, że ogarnął go spokój. Ukradkiem rzucił dziewczynie nieśmiałe spojrzenie przepełnione wdzięcznością. – Co ci powiedziała pani Pomfrey?
CZYTASZ
Death's decade • JILY • HUNCWOCI •
FanfictionW momencie, w którym życie młodych czarodziejów powinno stać dla nich otworem, niebezpieczny Lord Voldemort zmusza ich do podjęcia decyzji, po której stronie barykady staną w toczącej się wojnie. Podczas ostatniego roku w Hogwarcie każdy z nich będz...