Witajcie, kochani!
Mam nadzieję, że znajdują się pośród Was fani quidditcha. Jeśli tak, ten rozdział jest specjalnie dla Was. Miłej lektury!
*****
Weekend, a wraz z nim wyczekiwany dzień naboru do drużyny quidditcha, nadszedł wyjątkowo szybko. Tego poranka, mimo iż całkowicie wolnego od szkolnych zajęć, Wielką Salę wypełniała wrzawa radosnego zaaferowania Gryfonów, którzy jedli w biegu śniadanie, aby jak najszybciej znaleźć się na terenie boiska. Każdy bez wyjątku marzył o zajęciu najlepszych miejsc na trybunach, aby żaden szczegół rozgrywek nie został przez nich pominięty.
Tymczasem Dorcas krocząc ścieżką prowadzącą na boisko miała wrażenie, że jeszcze nigdy nie odczuwała jednocześnie tak skrajnych emocji. Z jednej strony jej ciało zdawało się całkowicie przestać z nią współpracować – żołądek zacisnął się w supeł, skutecznie odmawiając przyjęcia jakiegokolwiek posiłku, mokre dłonie trzęsły się niemiłosiernie, a w klatce piersiowej nagle zrobiło się za mało miejsca. Z drugiej jednak strony buraczane policzki, z których buchał ognisty żar oraz migoczące iskierki w błękitnych oczach dziewczyny zdradzały, iż kryło się w niej szczere podniecenie, że dzień naboru nareszcie nadszedł.
– Przysięgam, że zaraz dokonam żywota. – Westchnęła ciężko, po raz kolejny wycierając spocone dłonie o spodnie.
– Niby dlaczego? – zapytała idąca obok Lily. – Po tym, co nam pokazałaś przez ostatnie dni, nie mam najmniejszych wątpliwości, że sobie świetnie poradzisz.
Dorcas uśmiechnęła się nerwowo, czując kolejną falę mdłości, gdy nagle usłyszała ciche prychnięcie Mary.
– A spróbuj sobie nie poradzić... – rzuciła groźnym tonem. – Przez te twoje treningi spędziłam na miotle więcej czasu niż przez resztę życia! Nie mówiąc o tym, ile razy dostałam kaflem w twarz...
Dorcas na samo wspomnienie Mary siedzącej okrakiem na miotle i próbującej, nieudolnie zresztą, bronić trzech pętli, zareagowała cichym śmiechem.
– Za te wszystkie cierpienia obiecuję cię nie zawieść – rzuciła, uroczyście kładąc dłoń na sercu. – Byłaś moim wspaniałym obrońcą. Może James powinien rozważyć przyjęcie cię do drużyny? – rzuciła zaczepnie.
– Jeśli chce mieć mnie na sumieniu... – mruknęła pod nosem Macdonald.
Dotychczas milcząca Rose rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku Lily, która na samą wzmiankę o Potterze zdała się lekko nadąsać – ostentacyjnie wzniosła oczy ku niebu z miną wyrażającą największe ilości zażenowania, jakie tylko potrafiła przywołać.
– Dalej macie z Jamesem ciche dni? – zapytała nieśmiało, za co Evans obrzuciła ją mrożącym wzrokiem.
– Nie mamy żadnych cichych dni – fuknęła. – Po prostu nie mam ochoty z nim rozmawiać. I jestem bardzo zadowolona z takiego stanu rzeczy. – Powiedziała, a jej przyjaciółki wymieniły powątpiewające spojrzenia.
Gdy wreszcie dotarły na teren boiska, Gryfonki pożegnały Dorcas mocnymi uściskami, po czym udały się na zatłoczone trybuny. Dziewczyna stała przez chwilę w bezruchu, a następnie ruszyła sztywnym krokiem w stronę grupki kandydatów zebranych na środku murawy, walcząc z wątpliwościami, które znów zaczęły uwierać ją w kręgosłup moralny.
To, co zamierzała zrobić, było absolutnym szaleństwem! Nigdy przedtem, nawet przez krótką chwilę, nie pozwalała sobie chociażby na kwestionowanie w myślach zakazu ojca, nie mówiąc o świadomym, i z niesamowicie zjadliwą premedytacją, łamaniu jego zasad. Było to coś, co jeszcze kilka dni temu wydawało jej się karygodne – tata był nie tylko jej rodzicem i opiekunem, ale przede wszystkim najlepszym przyjacielem i powiernikiem najskrytszych sekretów, dlatego działanie za jego plecami wydawało jej się wyjątkowo parszywe.
CZYTASZ
Death's decade • JILY • HUNCWOCI •
FanfictionW momencie, w którym życie młodych czarodziejów powinno stać dla nich otworem, niebezpieczny Lord Voldemort zmusza ich do podjęcia decyzji, po której stronie barykady staną w toczącej się wojnie. Podczas ostatniego roku w Hogwarcie każdy z nich będz...