III. fortes fortuna adiuvat

30 2 0
                                    

             Fale uderzały głośno o kadłub statku, gdy ten już zbliżał się do portu Astralis, u wybrzeży Astarothe. Wiatr tamtejszego dnia, wiał mocno poruszając żaglem także cały powrót się przyspieszył.  Alrun został wyznaczony do nawigowania drogi. Była to kara dla casanovy tamtejszych czasów, gdyż rozbił kilka ważnych fiolek z lekarstwami. Marxven stracił do niego całkowicie cierpliwość i powiedział, że za karę będzie pilnował kierunku oraz żagli przez resztę drogi powrotnej. W tym samym czasie zielonowłosy kapitan, jego partner Calix i reszta załogi robili listę wszystkich składników, a potem planowali świętować przy korzennym piwie. Miał przemyśleć swoje zachowanie, jednak w ogóle nie widział w tym sensu. Walnął pięścią w stół, który stał w kabinie nawigacyjnej, kipiąc  ze złości na cały świat. Na tego Marxvena, który ukarał go za nic, na tą przeklętą załogę i na tego przeklętego księcia. Wiedział doskonale, że bez ingerencji Morana, nie mógłby wypływać za morze i prawdopodobnie bez niego skończyłby pod mostem wraz ze szczurami. W tamtym momencie, zastanawiał się czy to nie byłoby lepsze niż to,z czym musiał się mierzyć na co dzień. Nienawidził wszystkiego co się z nim wiązało. Dalej jednak się z nim przyjaźnił, nie wiedząc już dlaczego. Mógł zrobić cokolwiek, a tamten i tak by mu wybaczył. Był tak naiwny, że widok tego jak następca tronu jest smutny, wcale nie sprawiał, że było mu go żal. Ba! Uszczęśliwiało go to, bardziej niż wszystko inne. Alron od najmłodszych lat miał skłonności sadystyczne, a żeby tylko kogoś zranić, mógł posunąć się do naprawdę wielu rzeczy. Na początku, wcale nie planował zaprzyjaźniać się z księciem Moranem. Miał po prostu go podejść, aby zdobyć pracę, zrobić mu nadzieję i porzucić. To miało być proste, prostsze niż cokolwiek innego. Białowłosym łatwo było manipulować i opleść go sobie wokół palca. Łatwizna. 

           Najwidoczniej jego sztuczki nie działały na kapitana, lub chociaż część załogi. W dodatku Calix, od dwóch dni nie odstępował zielonowłosego nawet na sekundę. Był wściekły, ciągle ktoś miał do niego pretensje, a on nie mógł nawet mu nic zrobić bo miał ochroniarza. Para małżeńska od siedmiu boleści. Przecież zawsze mu się udawało, a tak to biednego elfa uciekającego od śmierci głodowej, każdy dosłownie prześladuje. Jak nie ten głupi księciunio, to ten Marxven. Miał tego po prostu dość. 

Gdy tylko usłyszał szczęśliwy okrzyk załogi, dobiegający ze stołówki, myślał, że się za chwile zrzyga. Naprawdę gardził nimi wszystkimi. Każdym pojedynczym elfem, nie mógł temu zapobiec. Wychowywany przez rodziców, którzy mordowali i kradli, nie wyrósłby na kogoś innego. 

— Za owocną wyprawę i za każde elfie życie, które udało nam się uratować! — usłyszał jak zielonowłosy wznosi toast. Prychnął, gdy to zostało wypowiedziane przez kapitana. Tak naprawdę, to pomimo swojego wykształcenia i wiedzy jaką posiadł, nie zamierzał leczyć kogokolwiek. Zawsze podawał trucizny zamiast lekarstw, wmawiając potem jakieś choroby jak musiał przekazywać informacje o zgonie. Tylko tak potrafił odreagować, kiedy coś nie szło po jego myśli. 

— Oj, gdybyś tylko wiedział Marx... Gdybyś tylko wiedział... — wymruczał do samego siebie, po czym spojrzał na kompas. — Niedługo wszyscy zobaczycie do czego zdolny jest Osiris. Jesteście skończeni, najlepiej będzie jak przygotujecie się na zagładę. 

W końcu zacumowali w porcie, który znajdował się niedaleko zamku Królewskiego. Tak jak zawsze mieli zostać przywitani przez władców, jednak tym razem było inaczej. Moran zaproponował rodzicom by pozwolili mu na spotkanie z nimi, by przywitać każdego uczestnika wyprawy. No i Arluna, do którego nie miał zamiaru się odzywać. Stracił cały szacunek i nadzieję jakie posiadał wobec niego. Rozmowa z jego przyszłym mężem obudziła w nim wspomnienia wielu sytuacji, w których zawsze to on się musiał poświęcać. Czerwonowłosy nigdy nie traktował go jak równego sobie, wręcz przeciwnie, zachowywał się jakby mu ciążył. Jakby obecność Morana była zwykłym obowiązkiem, rzeczą którą musiał przeżyć. Miał ochotę rozpłakać się, na samo wspomnienie jak wiele razy musiał go usprawiedliwiać. Normalnie, tak jak za każdym razem, mógł przywitać Sierżanta jako pierwszy. Jednak nie chciał. Brzydził go sam jego widok, był najzwyczajniej w świecie osobą której nigdy nie chciał już widzieć. 

KLEJNOT ASTAROTHEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz