Rozdział 4

217 13 3
                                    

Jak można przewidzieć następnego ranka nie tryskałam dobrym humorem. Ale przynajmniej, robiąc sobie kawę, słyszałam chrapanie Eliota w salonie, co wskazywało na fakt, że nadal żyje. Więc hej! Przynajmniej jeden plus. 

W pracy też udało mi się całkiem sporo zdziałać. Okazuje się, że kiedy nikt nie próbuje wtrącać się do mojego życia, idzie ono całkiem gładko. Piątek był wypełniony spotkaniami i przypominaniem o zaniesieniu pism do sądu. Bo jak okazuje jest to jakiś niebywały wyczyn dla aplikanta zanieść pismo do budynku oddalonego o dwie ulice.

- Dlaczego nie zrobiłeś tego wczoraj? - spytałam, siląc się na spokojny głos. - Nie słyszałam żeby z jakiegoś powodu wniesiono stan wojenny, zlikwidowano sądy... matka też ci raczej nie umiera, co? 

Niski, szczupły chłopak pokiwał przecząco głową.

- Więc dlaczego wczoraj, kiedy jasno powiedziałam, że pismo ma natychmiast zostać zaniesione do sądu, tego nie zrobiłeś?

- Musiałem poprawić dokumenty dla pana Kima. Miałem iść do sądu od razu kiedy to skończę, ale... - zawahał się.

Podniosłam wzrok z nad papierów i spojrzałam na niego.

- Co ci w tym przeszkodziło?

- Sąd był już zamknięty...

- Rada na następny raz. Ty nad poprawianiem swoich błędów możesz zarwać noc, nie obchodzi mnie to. Ale sąd jest otwarty tylko w określonych porach dnia, więc jeśli coś ma do nich dotrzeć to trzeba to zrobić od razu, rozumiesz?

Aplikant pokiwał głową i spuścił wzrok.

- Idziesz to zanieść w tej chwili. Nie obchodzi mnie co innego masz do zrobienia, bo jeśli za pół godziny nie dostanę od ciebie poświadczenia odbioru, będziesz pakował stąd swoje rzeczy. Jasne?

Kolejne kiwnięcie.

- Zmiataj stąd.

I tak przyjemnie upłynął mi dzień.

Kiedy w końcu wróciłam do domu, Eliot wciąż zalegał na kanapie.

- Witamy zwłoki - zawołałam, zamykając za sobą drzwi.

Odpowiedziało mi przeciągłe jęknięcie. Uśmiechnęłam się.  Ja wiem, że cierpienie przyjaciół nie powinno cieszyć, ale mało jest równie dobrych rozrywek jak oglądanie skacowanego Eliota. 

- Jak ci dzień minął? Świat przestał się kręcić? - im bliżej salonu się znajdowałam tym bardziej czułam nieprzyjemny zapach trawionego alkoholu. - No tak, tak się bawisz. Najpierw imprezujesz i chlejesz na umór a potem zasmradzasz moje mieszkanie - zacmokałam. - To się nazywa prawdziwy przyjaciel.

- Zabij mnie - jęknął. - Po co mi to było? Przysięgam wyszedłem tylko na małego drinka we wtorek, żeby uczcić, że rzuciłem tę cholerną robotę...

- Jest piątek - wtrąciłam mimochodem.

- Przysięgam, że wczoraj była środa - marudził dalej.

- Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że piłeś od wtorku do dzisiaj? - pokręciłam głową. - Chłopie, czy ty własny rekord chcesz pobić? Tak dla przypomnienia kiedy ostatnio to robiłeś, wylądowałeś na płukaniu żołądka i pod kroplówką.

- Nawet mi nie przypominaj.

- Jadłeś coś? 

- Na samą myśl o jedzeniu... - wydał z siebie dźwięk imitujący wymioty.

To jest jednostka, z którą się przyjaźnie, proszę państwa. Pierwszorzędny alkoholik.

- A jak to się w ogóle stało, że rzuciłeś tę pracę, co? Kiedy ostatnio rozmawialiśmy miałeś na poważnie brać za życie i w ogóle - machnęłam ręką w bliżej niezdefiniowanym kierunku.

- Życie jest za krótkie żeby brać je na poważnie - z jękiem podniósł się do siadu. - Trzeba czerpać z niego garściami zanim będzie za późno.

Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi. Ta śmierdząca osoba z przetłuszczonymi włosami zdecydowanie korzysta z życia.

- Właśnie widzę jak ci to wychodzi - powiedziałam jedynie w odpowiedzi. 

W przypadku Eliota nie było sensu strzępić sobie języka morałami. Jest jednostką całkowicie niereformowalną, która nigdy nie uczyła się na swoich ani cudzych, jeśli o to chodzi, błędach.

Kiedy jeszcze studiowaliśmy usiłował udowodnić, że nic mu się nie stanie jeśli skoczy do basenu z dwupiętrowego budynku. Skoczył, nie trafił do basenu i złamał nogę. Powiedzielibyście że miał sporo szczęścia, prawda? W końcu mógł skręcić kark... to go powinno czegoś nauczyć, prawda? Otóż nie. Był taki pijany, że zabolało go "tylko trochę".

Dlatego wrócił na ten dach i powtórzył cały manewr jeszcze raz. Czy tym razem udało mu się trafić do basenu? Częściowo. Jeśli dostałby jeszcze kilka prób jest nawet szansa, że w końcu by mu się udało. Najpewniej też byłby martwy, ale, pewnie w końcu by mu się udało. 

Historia skończyła się złamanymi nogami i lewą ręką. A Eliot dalej uparcie powtarza, że to bez sensu, że wezwaliśmy wtedy karetkę, bo przecież on by w końcu wstał. Mimo połamanych nóg. I skoczyłby jeszcze raz. Chociaż w tym przypadku to mogły być po prostu jego tendencje samobójcze. Kto wie?

Nie mniej nieodwracalne konsekwencje po tym "wypadku" pozostały. Nie raz odegrały całkiem ważną rolę w naszych życiach. Pewnie jeszcze nie raz odegrają.

- Czemu ty się zawsze wszystkiego czepiasz? - zapytał. - Przecież w tym nie ma niczego zabawnego.

- Mów za siebie. Ja się bawię przednio. Po za tym, zalegasz na mojej kanapie, z resztą nie pierwszy raz, co oznacza kolejną butelkę... - głośne pukanie do drzwi, sprawiło, że urwałam.

Zerknęłam na zegarek. Było po dziesiątej wieczorem. Kto mógłby przyjść o takiej porze?

- Uratowany przez... - nie słyszałam reszty jego wypowiedzi. Wyjechałam z salonu, przejechałam przez korytarz i złapałam za klamkę. - Hej! - krzyknął za mną. - Nie ładnie tak ignorować przyjaciół! A już zwłaszcza mnie!

Nie zwracałam uwagi na jego krzyki.

Nie spodziewałam się żadnych gości, a niespodziewanie z wizytą mógł wpaść tak naprawdę tylko Eliot, ewentualnie Mira, ale ona... cóż Mira to zupełnie inna historia, pewnie jeszcze do niej wrócimy. Na ten moment niech wystarczy wam informacja, że jest to zupełnie niepoprawna dziewczyna, która większość czasu spędza stresując się rzeczami, na które nie ma wpływu. Doprowadziła to do zupełnie nowego poziomu. Mimo to wpakowuje się w kłopoty niemal tak często jak Eliot. Kochała się w nim swego czasu, tak na marginesie. Wracając.

Nawet moi rodzice nie wpadali bez uprzedzenia. Kto by...

Otworzyłam drzwi i zamarłam. Nie... to nie może być... nie.

Nie wiem ile tkwiłam w tych drzwiach. Ani ja, ani oni... nikt z nas się nie ruszył. Po prostu patrzyliśmy wszyscy po sobie. 

Dobrze, że przynajmniej wciąż nie przebrałam się po pracy - stwierdził jakiś cichy głos w mojej głowie z satysfakcją. 

Miałam na sobie elegancką, czarną garsonkę i białą koszulę z kokardą przy szyi. Do tego rozpuszczone włosy. Wiedziałam, że wyglądam dobrze, jednak raczej nie aż tak by wywoływać  reakcje, które mogłam zaobserwować na ich twarzach. Przynajmniej nie samym wyglądem. Za to wózek....

- Ayano?! - usłyszałam gdzieś w tle głos Eliota. - Cóż to za bohater uratował mnie przed dalszym zmywaniem mojej głowy?!

Słyszałam kroki Eliota, był coraz bliżej. W końcu poczułam jego rękę na ramieniu.

- Co to za... - urwał. Niemal widziałam jak mu mina rzednie. - Och.

Och.

Lepiej bym tego nie ujęła.

Nie wiem jak wam, ale mi rozdział wyświetlał się po opublikowaniu bez końcowej części więc wstawiam jeszcze raz 😉

Shima || Kuroko no Basket FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz