Rozdział 7

200 18 4
                                    

Gdy wstałam (a wstałam w podłym humorze. Ale gdybyście mieli takie sny jak ja, też mielibyście podły humor, uwierzcie mi) i zobaczyłam Mirę i Eliota w salonie podziękowałam wczorajszej mnie, że zdecydowała się pójść spać zamiast pić dalej alkohol. Serio, to co na mnie czekało, nie było wesołym widokiem. 

Bardziej przypominali mały kataklizm niż dwójkę ludzi, którzy wypili za dużo. A sądząc po ilości ubrań na podłodze... coś się tu działo. Mam swoje podejrzenie, ale nie jestem plotkarą, dlatego wam nie powiem. Po za tym, opowiadam wam moją historię, nie Miry i Eliota. Oni są jedynie bohaterami epizodycznymi. Mówię o nich tylko wtedy gdy mają jakieś znaczenie w mojej historii. To co wydarzyło się w nocy nie ma żadnego znaczenia w mojej historii. 

I skoro już jesteśmy przy was - poukładałam sobie w głowie parę faktów i to co działo się dalej tego dnia po prostu pominę. Nie jest to w żaden sposób istotne - wypiliśmy kawę (przynajmniej ja i Mira, Eliot został przy whisky), zjedliśmy śniadanie i oni sobie poszli a ja wzięłam się za domowe sprawunki. Nic ważnego. Dlatego, żeby nie przynudzać, zrobimy przeskok czasowy. 

Przez kilka następnych tygodni pracowałam w pocie czoła w kancelarii i niewiele po za tym. W moim życiu znów zapanował spokój i rutyna, które tak ceniłam. Podsumowując - byłam zadowolona.

W końcu też zniknęły ostatnie oznaki śniegu co oznaczało koniec wiecznej chlapy i błota. Kolejny plus. Nic tylko żyć i nie umierać, prawda?

Otóż nie. Bo potem wydarzył się trzynasty marca. 

Co takiego specjalnego jest w trzynastym marca zapytacie? W teorii nic, dzień jak co dzień i moje urodziny.

Wszystkiego najlepszego ja, prawda? Kolejny rok starsza, kolejny rok pełen sukcesów i w ogóle.... nie wzięłam wolnego w pracy jeśli się nad tym zastanawiacie. Moi rodzice zadzwonili z życzeniami i powiedzieli, że prezent przyjdzie pocztą. Podziękowałam i się rozłączyliśmy. Zajęło to całej trzydzieści sekund. 

Eliot nigdy nie pamiętał o niczyich urodzinach (poza swoimi, oczywiście) więc nie czułam obawy, że wyskoczy z jakiegoś zaułka z szampanem i prezentem. Mira... Mira raczej uprzedziłaby, że planuje wpaść. A w pracy nie istniał zwyczaj przerywania tego za co ci płacą, żeby zaśpiewać komuś "sto lat".

Jak widać byłam ubezpieczona z każdej strony. Mogłam przejść przez ten dzień jak przez każdy inny. Nie przewidziałam tylko jednego - Ich.

Kiedy wyszłam z pracy chwilę po dwudziestej pierwszej, mając w planach jedynie wypicie lampki wina i poczytanie książki, mój perfekcyjny plan na udane urodziny został bezczelnie zniszczony.

Mój transport (to jest coś o czym w sumie jeszcze nie wspomniałam - jak poruszam się po mieście jako osoba sparaliżowana od pasa w dół. Nie wiem czy was to interesuje, ale jest kilka możliwości. Ja, jako osoba dość dobrze usytuowana, mogę sobie pozwolić na prywatny transport. I z niego korzystam.) już na mnie czekał. Kierowca wysiadł i pomógł mi zapakować się do środka. Ze względu na późną porę nie było korków, więc dojechaliśmy do mojego domu w niecałe dwadzieścia minut. Przejechałam przez podjazd i właśnie sięgnęłam po moją torebkę, żeby zacząć szukać kluczy do domu. Normalna rzecz, prawda? Myślę, że każdy się tu ze mną zgodzi. To jest dość standardowy powrót do domu.

Tylko właśnie w tym momencie zaczęły dziać się niestandardowe rzeczy. Zauważyłam ruch po mojej lewej stronie. Z lewej strony, niecałe dwa metry ode mnie jest róg domu, więc w mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl o tym, że to jest bardzo dobre miejsce dla kogoś kto planuje mnie napaść. Mógł się schować za rogiem i czekać aż wrócę do domu i go otworzę. Wtedy można mnie obezwładnić i okraść. A ja - mimo że jestem na wózku, więc zdaję sobie sprawę, że moje możliwość obrony samej siebie nie są największe - staram się być przygotowana na sytuacje zagrożenia. Dlatego zamiast kluczy wyciągam z torebki gaz pieprzowy. I jeśli nie zdarzyło wam się nigdy być spryskanym gazem pieprzowym to od razu wyjaśnię - piecze jak cholera. Dosłownie czujesz jak wypala ci oczy. 

W tym momencie słyszę kroki i jakieś mamrotanie. Więc gdy tylko widzę jak ktoś wyłania się z ciemności, nie czekam na uprzejmą wymianę zdań, tylko celuję w twarz napastnika i naciskami guzik. Gaz pryska. Słyszę zdezorientowany krzyk i widzę jak z zza rogu wychodzą kolejne osoby. 

W mojej głowie pojawia się "cholera, to w ile osób oni zorganizowali ten napad?". 

Naprawdę powinnam zainstalować lampy, które będą wykrywać ruch i automatycznie się włączać.

- Co tu się dzieje?

- Co?

Zaczynają się przekrzykiwać, a do mnie dociera, że te głosy są znajome.

- Cholera, Shima, uspokój się! - ktoś wyrywa mi gaz z ręki.

Nagle zapala się kilka latarek i teraz, w pełnym świetle, mogę zobaczyć tę małą katastrofę. Aomine, zgięty w pół, przykłada koszulkę do twarzy, żeby zmyć z siebie gaz (co oczywiście nie pomoże, ale nikt mi nie powie, że doceniamy Aomine za jego inteligencję), wokół niego stoją Kuroko, Momoi, Kise i ten obcy czerwonowłosy. Midorima stoi przede mną, z gazem pieprzowym w ręce, a Akashi i Murasakibara przyglądają się temu wszystkiemu z bezpiecznej odległości. Murasakibara nawet trzyma tort.

Tort.... oh. Wtedy do mnie dotarło co się stało. Te młotki chciały mi złożyć wizytę, bo "przecież mam urodziny", nieważne, że od piętnastu lat już tego nie robią.

Fantastycznie.

- Shima, coś ty sobie myślała? - warknął Aomine, próbując spojrzeć w moją stronę. Co raczej marnie mu wyszło, sądząc po tym, jak spuchnięte były jego oczy.

- Że jeśli ktoś się na mnie czai, to nic dobrego z tego nie wyniknie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Szybko wyjęłam klucze z torebki i otworzyłam drzwi.

- Weźcie go do środka. Mam mleko w lodówce, powinno pomóc - Kise i czerwonowłosy złapali Aomine pod pachy i pomogli mu wejść do środka. Wjechałam za nimi, a za mną weszła reszta kompanii. - Kuchnia jest po prawo.

Posadzili Aomine przy stole. Wyjęłam mleko z lodówki, wlałam je do miski i zamoczyłam w nim ściereczkę po czym podałam czerwonowłosemu.

- Przyłóż mu do oczu - poleciłam.

W tamtym momencie nie myślałam o tym co robię. Nie zastanawiałam się nad tym, że przecież skrzywdzony został Aomine, któremu nic by się nie stało jakby trochę pocierpiał w drodze do domu, a oni nie mogli by ze mną dyskutować, bo mieliby rannego, któremu muszą pomóc, więc mogłabym się ich błyskawicznie pozbyć. Działałam w trybie zadaniowym - jest ranny, trzeba mu pomóc.

Przez następne kilka minut nikt się nie odzywał - czerwonowłosy maczał ścierkę w mleku i podawał ją Aomine, a ten tylko czasami stęknął z bólu. Po za tym cisza.

Zerknęłam na resztę z nich - wszyscy stali w progu kuchni i w milczeniu przyglądali się temu co się dzieje.

Miałam dziwne wrażenie, że już się ich tak szybko nie pozbędę.

Co mogłam zrobić w takiej sytuacji?

Potrzebny mi bufor - niemal czułam jak trybiki w mojej głowie przyśpieszają - coś albo ktoś kto będzie mnie od nich oddzielał i może jeszcze wprowadzał ich w wystarczający dyskomfort by nie odezwać się na żaden drażliwy temat. Ale chyba nie znam nikogo kto by mógł wprawić w dyskomfort tę konkretną grupę... wyobrażacie sobie Akashiego w takim stanie? Albo Midorimę? To w ogóle jest możliwe żeby oni z tym swoim poczuciem wyższości czuli dyskomfort przez czyjąś obecność?

No i musi to być osoba, która po wszystkim nie będzie zadawać dużo pytań. Dlatego Mira odpada, ona będzie chciała wiedzieć jak się z tym wszystkim czuję... nie, Mira odpada. Za to Eliot... nie znają go, może nie będą chcieli przy nim poruszać żadnych drażliwych tematów... a przy tym jest tak skupiony na sobie, że szybko zapomni, że coś takiego w ogóle miało miejsce... jeśli tylko już nie jest kompletnie pijany na jakiejś imprezie.

Wyjęłam telefon i napisałam do Eliota.

To teraz pozostaje czekać aż wpadnie tu niczym superbohater, ratować dziewczynę z opresji.

Wspaniałe urodziny, prawda? Dokładnie takie o jakich marzyłam.



Shima || Kuroko no Basket FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz