Rozdział 21. Mavra

104 6 0
                                    

Jego pytanie dało mi naprawdę wiele do myślenia.

Teoretycznie oczywiście żadna z nas nie była święta. Bywały lepsze i gorsze Łowczynie, na przykład taka moja nauczycielka od geometrii zaliczała się do tych gorszych, zdecydowanie. Wredna jędza. Niektóre były miłe, pomocne i przyjazne, a inne wredne, opryskliwe i chamskie. To jest przecież normalne. Byłyśmy przecież ludźmi, każda z nas miała swój charakter, osobowość. Choć czasem ciężko by mi było stwierdzić, która z poznanych dziewczyn zaliczała się do jakiej grupy. I w jakim przedziale umieściłabym siebie.

Byłam złą Łowczynią Księżyca.

Choć nie działałyśmy zgodnie z prawem obowiązującym na Wyspie Odcieni, miałyśmy swoje własne reguły. Na przykład, nie wolno było nam sprzedawać zwierząt na walki, które same w sobie były nielegalne. Przymykałyśmy oko na handlowanie skórami czy ich mięsem lub właściwościami leczniczymi, choć tego też nie wolno nam było zbytnio robić. Nasza główna zasada brzmiała jasno - jeśli jakieś zwierzę stanowi zagrożenie dla ludzkiego życia, zabij je lub powstrzymaj. Nieważne, czy to zagrożony gatunek, czy jest go pod dostatkiem. Jeśli dowiadywałyśmy się o jakiejś sytuacji, gdzie jakiś człowiek lub grupa ludzi były zagrożone, od razu reagowałyśmy. Jeśli chodziło o inne sytuacje i nikt nie był zagrożony, według zasad nie powinnyśmy nic robić, w żaden sposób ingerować. Natomiast bywało różnie.

W nudniejsze wieczory czasami z dziewczynami chodziłyśmy do lasów na Zapomniane Ziemie na polowania. Łapałyśmy króliki, wiewiórki czy ptaki, nic większego. Natomiast kiedy odeszłam od Łowczyń, nic mnie już nie powstrzymywało. Więc polowałam bez potrzeby, ale już się nie ograniczałam, sprzedawałam na zlecenia futra czy skóry, jeździłam na walki zwierząt. To było moje główne utrzymanie, które też sprawiało mi trochę radości. Nie chodziło o cierpienie zwierząt. Nie przejmowałam się tym wtedy, kiedy stanowiły one zagrożenie. I czasem naprawdę było mi ich szkoda. Ale tyle lat jako Łowczyni zaburzyło moje sumienie. I także parę innych spraw.

Więc kiedy przychodziło co do czego, potrafiłam wyciszyć wyrzuty na tyle, by nie przeszkadzały mi w pracy i wykonywaniu kolejnych zleceń. Polowanie było w jakiś sposób formą na odstresowanie się. Może kojarzyło mi się to z dobrymi czasami w Łowczyniach albo lubiłam przebywać sama z naturą, tylko ja, krajobraz wokół i zwierzę, które mam zabić. Każda wioska była inna i każda oferowała inne gatunki. Najrzadziej odwiedzałam Miasto Królewskie, było to za duże ryzyko kręcić się pod nosem króla i straży. Choć z drugiej strony, kiedy zadanie tego wymagało lub kiedy noce były zdecydowanie zbyt nudne, lubiłam ten przypływ adrenaliny. Świadomość, że poluję dosłownie przed nosem króla, który starał się mnie złapać i zapakować do więzienia. Nie, żebym była jakąś bardzo poszukiwaną osobą. Nie byłam aż tak szkodliwa, bardziej lubiłam się drażnić ze strażą, uciekać im dokładnie sprzed nosa.

A Lucas zawsze przy mnie był. Nieważne, co bym robiła, nieważne, jak bardzo trudne było zadanie, dosłownie zawsze mogłam liczyć na jego pomoc. Wiedziałam, że nie chce, bym to robiła, ale nie kwestionował tego. I to nawet nie dlatego, że nie umiał mówić. Nie musiał ze mną rozmawiać, żebym wiedziała, co chce mi przekazać albo jak się czuje. Umieliśmy porozumiewać się bez słów. Samo jego spojrzenie wystarczyło, bym wiedziała, co chce mi akurat powiedzieć. Ale nawet kiedy potrafił sam o sobie zadbać, był przy mnie. Cały czas.

Zanim się zorientowałam, w oddali zaczęła majaczyć postać statku.

Przeszły mnie dreszcze.

Nagle w głowie rozbrzmiało mi tylko jedno zdanie, głosem, który tak dobrze znałam. Nie dasz rady. Powtarzało się w kółko i nie mogłam go w żaden sposób uciszyć. Im bliżej byliśmy, tym stawało się głośniejsze, w pewnym momencie nie słyszałam nic innego, żadnego szumu fal, wiatru czy choćby własnych myśli. Zatrzymałam się, przykładając ręce do głowy i błagając bogów, w których nigdy nie wierzyłam, żeby to wszystko ucichło. Poczułam czyjąś rękę na ramieniu i usłyszałam głos dobiegający z oddali, ale nie potrafiłam się na nim skupić. Czułam, jakby brakowało mi tlenu, jakbym znów się topiła i nie potrafiła zabrać oddechu. Nogi się pode mną uginały, miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Zacisnęłam oczy, starając się uspokoić oddech. Obezwładniała mnie bezsilność.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz