Rozdział 24. Mavra

104 7 0
                                    

Przez ostatnie dni praktycznie nie wychodziłam na pokład.

Pochłonęłam wszystkie możliwe książki, jakie tylko były w szafce, niektóre przeczytałam dwukrotnie, byle tylko nie skupiać myśli na niczym realnym.

Było naprawdę ciężko, ale kiedy nie widziałam otwartego morza, dało się to znieść.

Wypuszczałam Lucasa parę razy, żeby trochę odetchnął świeżym powietrzem i rozprostował skrzydła, ale sama nie zamierzałam się stamtąd ruszać. Nie sądziłam, że tak dobrze to zniosę, ale kiedy tylko postawiłam pierwszy krok na lądzie, od razu poczułam się znacznie lepiej.

Czułam się trochę głupio po kłótni z Aspenem. Wiedziałam, że byłam niesamowicie wredna i być może nie powinnam aż tak reagować, on przyniósł tylko coś do jedzenia, ale za każdym razem, kiedy tylko go widziałam, gdy znajdowaliśmy się na statku, przypominała mi się tamta chwila. To Obrońcy byli za to odpowiedzialni, to przez nich wszystko się stało, a teraz znalazłam się na statku z jednym i nie mogłam tego znieść. Nienawidziłam go za to. I siebie też. I tego, że garnitur tak dobrze na nim leżał.

Moja sukienka też była piękna, bardzo rzadko ubierałam się w takiego typu rzeczy i choć nie byłam do nich przyzwyczajona, czułam się zadziwiająco komfortowo, choć zaciśnięty mocno gorset na mojej talii utrudniał mi oddychanie.

Od razu, kiedy tylko znaleźliśmy się na ziemi, powróciły do mnie wspomnienia. Niby las wyglądał dokładnie tak, jak na Wyspie Odcieni, ale jednak potrafiłam wyczuć różnicę. Gdybyśmy poszli na zachód, dotarlibyśmy do ośrodka Łowczyń, ale zamek znajdował się na północy wyspy i tam właśnie się kierowaliśmy. Mimo wszystko cieszyłam się jednak, że znów znalazłam się na tej wyspie. Choć poprzysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy tu nie wrócę, ta ziemia była dla mnie czymś w rodzaju domu. Na pewno czułam się tam swobodniej niż na Wyspie Odcieni i nie musiałam mieć się przez cały czas na baczności. Jednak weszło mi to w nawyk, nie pomagała mi nawet myśl, że tu nikt na mnie nie polował i że tu nie chcieli mnie złapać i zapakować do więzienia. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Znałam te tereny na pamięć, przemierzyłam je tysiące razy, polowałam też nie mniej. Wszystkie ćwiczenia i zadania odbywały się właśnie tutaj. Poczułam nagły przypływ nostalgii.

Cisza pomiędzy nami była niezręczna. Czułam, jakbym powinna coś powiedzieć, być może nawet go przeprosić, ale nie wydobyłam z siebie ani słowa.

W głowie powtarzałam sobie, że był Obrońcą, że był zły, był potworem, ale kiedy patrzyłam na niego, widziałam tylko białowłosego chłopaka, który jako jeden z nielicznych był dla mnie miły. Kurde, przyniósł mi nawet śniadanie prosto pod drzwi, żebym nie musiała wychodzić z kajuty, a ja traktowałam go jak najgorsze gówno.

Mieliśmy jeszcze trochę czasu przed rozpoczęciem balu. Być może nogi same zaprowadziły mnie w tamto miejsce, ale kiedy rozpoznałam teren, na jakim się znaleźliśmy, było już za późno.

Przed nami rozciągał się cmentarz, szare popękane tabliczki wyłaniały się z ziemi w nierównych odstępach, nad ziemią unosiła się gęsta, mleczna mgła.

Stanęłam jak wryta, nie mogąc się ruszyć.

To tu była pochowana moja mama.

- Chcesz wejść? - zapytał Aspen i to była pierwsza rzecz, jaką powiedział, od kiedy zeszliśmy na ląd.

Pokiwałam jedynie głową. Poczułam, jak Lucas wbija w moje ramię pazury.

- Mam iść z tobą czy zostać przed wejściem?

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Chciałam, pragnęłam, żeby poszedł ze mną, ale nie mogłam kolejny raz pokazać przed nim moich słabości. I tak wiedział i widział wystarczająco wiele.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz