Rozdział 23. Aspen

91 6 0
                                    

Po co ja się w ogóle starałem? Głupotą było przychodzenie tam i liczenie, że może jednak coś się zmieniło.

Jak się jednak okazało, Łowczynie były dokładnie takie, jak mnie nauczono i co już Mavra parokrotnie zdążyła mi udowodnić. Fałszywe i zdradzieckie, a do tego miały zero empatii i wdzięczności. Nie wiedziałem, jak mogło w ogóle przejść mi przez myśl, że jest inaczej. Jasne, wysyłano mnie czasem na różne misje, ale nie były one jakoś bardzo ważne. Ot, powstrzymanie niewielkiej grupy Łowczyń, które chciały pozbyć się jakiegoś zwierzęcia, nigdy jednak nie działałem sam. Dlatego też tym bardziej zdziwiłem się, czemu król Orion wybrał akurat mnie do tego zadania. Wróciłem do własnej kajuty i położyłem się na zwisającym z sufitu hamaku, ale nie było szansy, żebym zasnął, więc wyszedłem na pokład.

W pomieszczeniu, jakie mi przydzielili, znalazłem całkiem sporo książek i parę pustych notesów. W biurku natomiast, oprócz paru innych rzeczy, znajdował się ołówek, więc usiadłem przy burcie i opierając okładkę o kolano, zacząłem kreślić linie do światła księżyca.

Rysunek przedstawiał spalony las, który przeszliśmy, do tego dorysowałem mgłę i parę istot kręcących się między kawałkami drewna, coś jakby demony, które tylko czaiły się, by pożreć duszę tych, którzy odważyliby się tam zapuścić. Z góry świecił księżyc, w oddali dorysowałem niewielką plamę przedstawiającą Morze Czarne.

Niedługo potem zaczęło świtać. Zanim się obejrzałem, słońce wzniosło się na niebie, które przybrało pastelowo różowy kolor. Choć nie spałem całą noc, nie czułem zmęczenia.

- Dobry! Aspen, tak? - Z jednej z kajut wyłoniła się postać Jeremiaha.

- Tak - odpowiedziałem, zamykając notes i uśmiechając się lekko, do idącego w moją stronę faceta.

- A gdzie podziałeś swoją dziewczynę? - spytał, siadając koło mnie.

- To nie moja dziewczyna i pewnie chowa się gdzieś w swojej kajucie. - Nawet gdybym się postarał, nie umiałbym ukryć goryczy w głosie.

- Ach, to przepraszam.

Zapadła chwilowa cisza.

- Jest tu tak... Spokojnie - rzuciłem, wdychając świeże, poranne, morskie powietrze.

- Poczekaj, aż cała załoga się obudzi, zdziwisz się, jak potrafią być głośni - rzekł, uśmiechając się pod nosem.

- Od jak dawna jesteś korsarzem? - spytałem, układając się wygodniej.

- Całe życie. Kiedy nasz ojciec odszedł, podzieliliśmy się z bratem władzą, ale nie chcieliśmy się rozstawać, więc od tamtego czasu pływamy razem, najczęściej pracując dla króla. No wiesz, trochę dla niego szpiegujemy, łapiemy kogo potrzeba albo, jak w waszym przypadku, przewozimy w wybrane przez jego najwyższą wysokość miejsce. A ty? Powiedziano mi, że jesteś Obrońcą.

- Tak, jestem.

- Od dawna?

- Od siedmiu lat.

- No, to kawałek. A twoja koleżanka?

Z trudem powstrzymałem od poprawienia go, że to nie jest moja koleżanka.

- Była Łowczynią Księżyca.

- Ach, tak? No to się dobraliście - rzucił z uśmiechem.

- Właściwie, to król nas dobrał.

- Ma on pomysły. Dziwię się, żeście się jeszcze nie pomordowali.

- Ta, ja też.

Jeremiah miał rację. Kiedy wszyscy już wstali, na statku zrobił się hałas.

Poszliśmy razem zjeść śniadanie z innymi marynarzami, a w pewnym momencie dołączył do nas zaspany Radley.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz