R 8. XLVII

1.6K 192 17
                                    

Profesor już czwarty dzień przebywał w domu Finchów. Codziennie przed świtem wychodził razem z Ranem, by wrócić późnym wieczorem, kompletnie wycieńczonym, podobnie jak sam Ran. Ta ich rada czy co oni tu mają, naprawdę długo podejmuje decyzje. Nie miałem pojęcia, jak dokładnie oni działali. Miałem jedynie nadzieje, że wkrótce to się skończy. Nie jedyny uważałem, że się guzdrają. Ran był zirytowany ciągłym wzywaniem go. Jak stwierdził, marnuje tylko swój czas gdyż każdego dnia poruszają dokładnie ten sam temat. W ogóle nie robili żadnych postępów. Gdyby nie to, że w domu wszyscy zachowywali się inaczej, myślałby, że powtarza w kółko ten sam dzień. 

Nie mając żadnych nowych obowiązków, w dodatku posiadając zakaz wychodzenia z domu jak jakiś gówniarz, siedziałem przy oknie i obserwowałem Gburka jak odśnieża ścieżkę. Najchętniej zdzieliłbym go jakąś ścierką. Geniusz zamiast ubrać się ciepło to wyszedł na zewnątrz w cienkiej tunice, spodniach i nawet nie w pełni założonych butach. Już mu warknąłem przez drzwi, że jeśli się przeziębi to będzie spał na podłodze przez następny miesiąc. Nie zamierzałem się od niego przeziębić. Kretyn.. z tej odległości mogłem widzieć, że jest już cały przepocony. Tunika przylegała do ciała podkreślając jego mięśnie. Im dłużej się mu przyglądałem, tym bardziej mi się wydawało, jakby chodził bez tuniki. Jedyne czego dostrzec nie mogłem to kilku blizn które pomimo jego wilczej regeneracji nie zniknęły, no i jego owłosienia. Kiedy tak pracował wyglądał naprawdę dobrze, niemalże atrakcyjnie. W sumie, on jest całkiem przystojny, zwłaszcza gdy zaczyna się durnowato uśmiechać. Przyciągał wzrok wielu. Kiedy zwiedzałem wioskę po raz pierwszy, zauważyłem jak przyglądają mu się kobiety. Później ich wzrok padał na mnie. Nie musiały nic mówić, czułem tą niechęć. Nic na to poradzić nie mogłem, on w końcu był mój...  O czym ja właściwie myślę?! 

Ostatnio zbyt często łapie się na takim myśleniu. Zaczyna się niewinnie a kończy na tym, że zaczynam sobie wyobrażać zbyt dużo. A przez ostatnią pełnie.. nie musiałem się zastanawiać nad pewnymi rzeczami. Jak nad tym myślałem, bycie z jakimś mężczyzną wciąż mnie odpychało. Dalej było to dla mnie odrażające.. jednak jak myślałem o Rylandzie zaczynałem to widzieć odrobinę inaczej. Odrobine. Jakby była różnica między nim a jakimś innym mężczyzną.. przecież robiliby dokładnie to samo.. a jednak tylko z nim nie wydawało się to być takie.. straszne. Straszne były myśli co może być potem. Widziałem kilka związków w których ten jeden moment przeważył nad wszystkim. Mężczyznom wtedy wydaje się, że już mogą robić wszystko co tylko chcą, że mają całkowitą kontrolę. 

Nie. On by czegoś takiego nie zrobił. I to było nieuczciwe myśleć, że mógłby coś takiego zrobić. W końcu miał szanse by mieć to co chce. Mógł mnie wziąć, oznaczyć i nie poniósł by przecież za to żadnych konsekwencji. Pozwoliłem mu w końcu na to. On.. wiem, że tego mi nie zrobi. Więc co mnie powstrzymuje? Nie mogę przecież zwalać na strach, ani niechęć do niego. Ufałem mu, lubiłem go.. może nawet trochę więcej niż normalnie. Więc co mnie wciąż blokowało? Od czterech dni zadaję sobie to pytanie i dalej nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi. 

Ryland odwrócił się na moment, głupkowato uśmiechnął i wrócił do swojej pracy. Już mu niewiele brakowało by skończył. Odsunąłem się od okna i nalałem odrobinę wody do garnka. Naleje trochę soku z malin i będzie miał na ogrzanie się. Może dzięki temu uniknie przeziębienia. Postawiłem kubek na stole a on w tym samym momencie wszedł do domu. Zauważyłem, że przed każdym wejściem do domu a nawet naszego pokoju, węszy. Czasami wyglądało to zabawnie. Zastanawiałem się dlaczego to robi, do momentu aż sam się na tym wczoraj nie złapałem. I to przez zupełny przypadek, gdyż wyczułem zapach Ali w naszym pokoju. 

Znowu się głupkowato uśmiechnął. Cały czerwony na ryju. Widać zmarzł. Następnym razem nic mu nie przygotuje. Wskazałem dłonią kubek z gorącym sokiem malinowym. Szybko podszedł do stołu, pamiętając moją ostatnią lekcje, o niechodzeniu w ośnieżonych butach w domu. Dostał tyle razy miotłą, że się w końcu połamała. A to, że przyczyną zniszczenia był jego łeb, znaczyło, że to właśnie on jest winien. Dlatego musiał zrobić nową. Chwycił jedną dłonią kubek i od razu napił się kilka łyków. Drugą dłonią złapał moją. Był cholernie zimny. 

Mieszaniec |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz