— Nienawidzę takich ciasnych miejsc — narzekał Cole, szeptem, gdy szli bardzo wąskim korytarzem. Misako wskazała im ukrytą drogę, która miała ich wysadzić idealnie przy celach więziennych.
— Tak, wiem — westchnął Kai. — Lo repites demasiado a menudo — dodał ciszej, mamrocząc pod nosem.
— Co powiedziałeś? — zapytał, a Kai zerknął na niego przez ramię, gdyż szedł jako pierwszy. Wzruszył ramionami z niewinnym uśmieszkiem i wrócił oczami przed siebie. Brookstone zmarszczył lekko brwi, ale nic nie powiedział. Nie lubił, gdy Kai coś gadał sam do siebie po hiszpańsku, bo zwyczajnie nic nie rozumiał. Niestety, nie wywodził się z latynoskiej rodziny i mimo, że miał czarnoskórą matkę, on sam nie potrafił dodatkowego języka.
— Chyba się zbliżamy — oznajmił szatyn, zerkając na mapę, którą sobie wyświetlał na urządzeniu, jakie miał na przedramieniu. — Czujniki pokazują dużą, otwartą przestrzeń i przed nami zaraz będzie ściana.
— Gorzej jak wyjdziemy tuż pod nos strażnikom Garmadona — odparł Cole, nieco mniej entuzjastycznie podchodząc do tej całej akcji. Raczej był za tym, żeby wpierw wrócić do klasztoru, opowiedzieć o wszystkim Wu, zebrać większą grupę i dopiero wrócić. Przecież te więzienie nie zniknie, prawda? Wciąż będzie tu stać. Wciąż będzie tkwiło po środku niczego, na Pustyni Popiołów.
— Nie wyjdziemy — zapewnił Kai, sam nie widząc nic złego w swoim działaniu. Nie myślał wiele o tym wszystkim. Po prostu zależało mu na odbiciu swoich rodziców, to wszystko. Nie ważne dla niego było, czy coś mu się stanie, on musiał to zrobić. Czuł się odpowiedzialny za to, czuł, że musi w końcu dać szansę dla Nyi, by ta w końcu ich zobaczyła. On sam również tego pragnął niezwykle mocno.
— Nie możesz tego wiedzieć.
— Ale wiem.
Dotarli do końca tunelu. Kai dotknął powierzchni ściany, jaka ich dzieliła od wnętrza i odkrył, że materiał był dziwnie lekki. Delikatnie pchnął go dłonią, a ów "ściana" podniosła się lekko do góry. Okazało się, że tunel był schowany za jakimś obrazem. Chłopcy popatrzyli po sobie i kiwnięciem głowy zgodzili się na wyjście z wąskiej przestrzeni. Smith wyjrzał zza obrazu, zachowując przy tym ostrożność, i wyskoczył z dziury w ścianie, rozglądając się na boki. Cole wyszedł zaraz po nim i od razu wyjął z kieszeni swój złoty długopis, który skrywał w tej niepozornej formie swoją prawdziwą twarz, czyli bycie złotą kosą wstrząsów.
Chwilę szli korytarzem, nie rozmawiając ze sobą. Woleli nie przykuwać swojej uwagi. Trzymali się miejsc, gdzie kamery nie były w stanie ich wyłapać, więc zachowywali wszelkie środki ostrożności. Niestety okazało się, że nie wyszli zbyt blisko miejsca celi więziennych, przez co musieli wyjąć mapę i szukać tego na własną rękę.
— Mam bardzo złe przeczucie — mruczał Cole, co chwilę informując o swoim dyskomforcie. Kai nie bardzo go słuchał, lub nie bardzo zwracał uwagę na to co mówił jego chłopak. Miał ważniejsze rzeczy do roboty, niż słuchanie narzekania Cole'a. — A jak ktoś nas zobaczy? I trafimy na dywanik? Nie chcę spotykać Garmadona twarzą w twarz.
— Wyluzuj — rzucił Smith, spoglądając na bruneta obok. — Nikt nas nie zobaczy — uśmiechnął się w wymuszony sposób, byle jakoś uspokoić Brookstone'a.
— Mogliśmy jednak zabrać nieco więcej herbaty iluzji — westchnął. — Przynajmniej moglibyśmy się ukryć w nieco bardziej...bezpieczny sposób.
— Rany, panikujesz bardziej niż Jay — zwrócił uwagę, na co Cole speszył się wyraźnie i zamilkł. Kai przyglądał się mapie i analizował dalszą drogę. Poszli w lewo. Napotkali kilku strażników, więc schowali się gdzieś za rogiem, do łazienki dla pracowników, zamykając się w ostatniej kabinie.
CZYTASZ
❝That's the way the cookie crumbles❞
Fanfiction❝ - Kradzież nie jest zbyt mądrym posunięciem, chłopcze - odezwał się spokojnym, aczkolwiek melancholijnym tonem. Włożył herbatę do koszyka i podniósł go, znowu zerkając na chłopca, który podniósł się z betonu, ścierając krew z kolana.- Ile masz lat...