— Przydadzą im się nowe korzenie — rzekł Lord Garmadon, wpatrując się w swoją paprotkę, którą otrzymał od Lloyd'a w więzieniu. A Tootsie, która stała obok niego, wpatrywała się w swój mały krzew, którego nazwała Panem Krzaczkiem.
— Wzruszające — westchnęła i siadła na kamieniu. Byli na małym wzgórzu, tuż przy klasztorze Pierwszego Mistrza Spinjitzu.
— Każdy z nas ostatnimi czasy miał okazję wypuścić swoje nowe korzenie, czyż nie? — spojrzał na kobietę mu towarzyszącą, której truskawkowe włosy były nieco przecinane siwymi pasmami.
— Dziesięć lat temu nas zamknęli, a ty teraz masz dopiero chęć na filozoficzne gadki? — prychnęła, czując jak ciepły wiatr rozwiewa jej kaskadę włosów, które barwą pasowały do koloru nieba, na którym zachodziło już słońce.
— Chyba dojrzałem do tego dopiero.
— Mając dwie setki na karku. Fajnie.
— Znacznie więcej, niż dwie setki.
— Jeszcze lepiej.
Zapadła cisza między nimi. Letni wiatr rozwiewał listki z drzewa, które rosło na małym wzgórzu. Dwie roślinki, świeżo zakopane w ziemi, tkwiły w świeżych grudkach, rozrastając się w oczach. Garmadon przykucnął i uklepał to dłonią. Te sielankę przerwał tupot małych stóp, które wbiegały po kamiennych schodach, kierujących właśnie na te oto wzgórze.
— Lily! — zawołała Toot, widząc jak dziewczynka o kasztanowych lokach wbiegła na sam szczyt. Trzymała drobną rączką za skrawek swojej pomarańczowej spódniczki i oddychała szybko. W jej kędziorkach zaplątane były liście. — Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
— Kazali mi was zawołać — odparła dziewczynka. Tootsie wstała z kamienia. — Zaraz przyjadą po was jacyś ludzie, żeby was zabrać do domu — dodała. Dom miał oznaczać więzienie, oczywiście. Oboje dobrze to wiedzieli.
— Chodźmy. Muszę pożegnać się z synem — oznajmił Garmadon i razem zeszli ze wzgórza. Dotarli do klasztoru.
Na dziedzińcu odbywała się mała impreza, gdyż były to urodziny Lloyd'a. Stały stoły z jedzeniem, jednak już prawie puste, gdyż przyjęcie się kończyło. Goście też już poszli, zostali tylko lokatorzy klasztoru, oraz najbliżsi.
— Tu jesteś! — zawołał Kai, kucając i rozkładając ręce, by złapać swoją córkę, która podbiegła do niego, śmiejąc się. — Przyprowadziłaś panią Tootsie i pana Garmadona? — zapytał, podnosząc ją nad ziemię.
— Tak! — potwierdziła Lily, a Kai dał jej buziaka w policzek.
— Robisz się coraz większa — zauważył, czując, że jego córka już nie jest taka leciutka. Miała już sześć lat, trudno, by nie stawała się coraz większa. Cole szybko przejął swoją pociechę, biorąc ją na barana.
— Po tatusiu to ma — rzucił rozbawiony Cole, a Lily zaczęła bawić się jego włosami.
— Athena, zostaw kota! — zawołała Nya, kucając przy stole, widząc jak jej córka próbuje złapać pupila Wu, którego starzec otrzymał od Lloyd'a na któreś święta. Athena Walker była zaledwie cztery lata starsza od Lily Brookstone.
— Daj się jej pobawić — rzucił Jay, sam obserwując jak jego żona próbuje wejść pod stół.
Nim zapadł zmrok, Garmadon pożegnał swojego syna, oraz brata i byłą żonę. On, jak i Tootsie, zostali zabrani z powrotem do więzienia. Pozostali natomiast postanowili również zacząć wracać do siebie. W klasztorze mieszkał teraz jedynie Wu, Misako, Lloyd, Pixal i Zane.
Jay, Nya i Athena poszli jako pierwsi. Później zebrali się Kai, Cole i Lily.
— Tato? — odezwała się Lily, gdy leżała już w swoim łóżku, w domu. Wokół niej leżało pełno pluszaków, czy to misiów, czy też lalek.
— Tak, Iskierko? — Kai spojrzał na córkę, już chcąc zgasić lampkę, po tym jak odłożył książkę z bajkami na dobranoc. Wraz z Cole'm czytali je na zmianę. Również na zmianę otulali Lily do snu. Dziś była kolej Kai'a.
— A dlaczego pani Tootsie i tata wujka Lloyd'a mieszkają w tym złym domu? Wujek Jay powiedział, że robili złe rzeczy — no tak. Jay. On chyba nie ma w sobie ani grama wyczucia. Dziwne, że Athena jeszcze nie wie, że Święty Mikołaj to bujda, mając takiego ojca.
— Oni...cóż, tak. Zrobili parę złych rzeczy — przysiadł na skraju jej łóżka. — Ale starają się naprawić to i owo. I czasem im to nawet wychodzi.
— A co zrobili?
— To już nie jest ważne. Powiem ci, jak będziesz starsza, dobrze? — posłał jej uśmieszek. Lily pokiwała główką.
— A dlaczego ludzie robią złe rzeczy? Wujek Jay powiedział, że to dlatego, że są głupi.
Kai obiecał sobie, że udusi Jay'a, gdy tylko go znowu spotka.
— To nie prawda. Wujek Jay czasem nie myśli — odparł spokojnie. — Czasem źli ludzie są jacy są, bo na przykład wydarzyły się w ich życiu złe rzeczy.
— A czy mi się wydarzą złe rzeczy? — podciągnęła kołdrę, chowając się nieco pod nią, że wystawały tylko jej duże, brązowe oczy.
— Niestety, ale każdemu się przytrafiają — pogładził jej loki. — Ale to wcale nie znaczy, że będziesz taka, jak źli ludzie. To też zależy od ciebie, wiesz?
— No to dlaczego pan Garmadon stał się zły?
— Bo... — zawahał się. — Bo w życiu już tak czasem bywa.
━━━━━━━ ⟡ ━━━━━━━
Koniec epilogu.
A więc dotarliśmy do końca!
Dziękuję serdecznie każdemu, kto dotrwał aż tutaj!
Wow, naprawdę tasiemiec mi wyszedł! Nie planowałam, by to wyszło takie długie, a jednak.
Jeden z najdłuższych ff, jakie napisałam kiedykolwiek!
Jeśli ktoś był tu pierwszy raz, nie znając mnie wcześniej, to polecam oczywiście zobaczyć pozostałe moje wypociny, bo (podobno) są całkiem dobre, a przynajmniej tak słyszałam od ludzi.
Niewykluczone, że powstanie jeszcze jeden ff z ninjago, kto wie czy po prostu z shipu, czy może nawet i coś więcej.
Wyczekujcie, może się tak stanie.Cóż, dziękuję wam raz jeszcze i to chyba na tyle, Au Revoir po raz ostatni<33
❦Homo_Genizowana❦
CZYTASZ
❝That's the way the cookie crumbles❞
Fiksi Penggemar❝ - Kradzież nie jest zbyt mądrym posunięciem, chłopcze - odezwał się spokojnym, aczkolwiek melancholijnym tonem. Włożył herbatę do koszyka i podniósł go, znowu zerkając na chłopca, który podniósł się z betonu, ścierając krew z kolana.- Ile masz lat...