XX.

400 40 190
                                    

— Cóż to za zagubione szczeniaczki podbiegły prosto pod moje drzwi? — Tootsie celowała wciąż w trójkę nastolatków, która dzierżyła w rękach swoją broń. Nya ściskała kurczowo dłonie na swojej włóczni, gotowa do ataku.

— Toot, zostaw ich — odezwał się Cole. — Po prostu ich puść, a mnie...

— Nie! — Kai od razu zaprotestował, spoglądając na osłabionego bruneta z żalem w oczach. Wrócił oczami do postaci rudowłosej wariatki przed nimi, która w każdej chwili mogła wystrzelić i kogoś zabić. — To ty jesteś Tootsie, tak? — zapytał, zachowując spokój w głosie. Ciężko mu to szło, ale robił to dla Cole'a. Musiał być spokojny. Musiał myśleć trzeźwo.

— Zależy kto pyta — odparła.

— Pyta ktoś, kto chętnie wymieni z tobą parę zdań prywatnie, twarzą w twarz — zrewanżował Smith, unosząc jedną brew do góry. Kobieta wpatrywała się w niego, niczym hiena w swoją zdobycz. W końcu się wyszczerzyła przerażająco i nieco opuściła lufę karabinu.

— Chodzi ci o niego? — ruchem głowy wskazała na Brookstone'a, który siedział osowiały na krześle i oddychał ciężko. Kai nie odpowiedział, jedynie kątem oka zerknął na swojego chłopaka, z trudem zachowując obojętność. — Oh, śliczniutki chłopcze...jemu to ja już nie przewiduje kolorowej przyszłości.

— Tobie też bym jej nie przewidywał — warknął ostrzegawczo. Tootsie dźwignęła brew ku górze z szelmowskim wyrazem twarzy i znowu uniosła karabin do góry. — Odłóż to i pogadajmy, lub załatwmy to jak ludzie i zróbmy to ręcznie, bez broni — zrobił krok do przodu.

— Jeszcze jeden krok i przedziurawie kogoś z was, biedroneczko — zagroziła, mocno trzymając broń. Kai wziął głęboki oddech, wsuwając ostrożnie miecz do skórzanej pochwy na pasku. Nya spojrzała na brata w strachu, a Jay trzymał swoje nunchaku drżącymi dłońmi.

— Kai, posłuchaj jej — Cole znowu starał się odezwać. — Błagam cię — dodał, a jego głos był zachrypnięty.

— Słuchaj, Tootsie, czy jakkolwiek masz na imię — zaczął Smith, jeszcze stojąc w miejscu. — Nie będę tu stał i słuchał jak mi grozisz, bo ja się gróźb nie boje, zwłaszcza od kogoś takiego, jak ty — uśmiechnął się krótko.

— Rąbnięty z ciebie chłoptaś — mruknęła z podziwem.

— Tak i powinnaś się tego obawiać — odparł spokojnie, nie odrywając kierunku swoich oczu od rudych włosów kobiety naprzeciwko.

— Obawiać? Ty nie masz pojęcia do czego ja jestem zdolna, złotko — rzuciła i roześmiała się szorstko. — Broń na podłogę i rączki nad głowę, jeśli wam życie miłe — dodała. Jay powolutku odłożył nunchaku na ziemię.

— Jay, co ty odkurwiasz? — syknął Kai w stronę Mistrza Błyskawic. Rudowłosy westchnął smętnie.

— Nie będę ryzykować, że stanie się coś dla Nyi — odparł krótko i odwrócił wzrok. Nya popatrzyła z miłością na Walker'a i niechętnie schyliła się, kładąc swoją włócznie pod swoimi nogami.

— No, bardzo ładnie — mruknęła Tootsie i spojrzała na Kaia, który nadal trzymał dłoń na rączce miecza. — Teraz twoja kolej, biedroneczko. Odłóż ten badyl i nikomu sie nic nie stanie — jej głos był tak słodki i niewinny, że naprawdę można by było w to uwierzyć. Niestety, każdy kto był w tym pomieszczeniu, zdążył już zauważyć co Tootsie zrobiła dla Cole'a i, że jej "nikomu się nic nie stanie" to zwykła bujda.

— Prędzej się kurwa przez okno wyrzucę — zrobił znowu krok w przód.

— Dobra, sam tego chciałeś — wzruszyła ramionami i wypuściła ogień. Kula wyleciała z karabinu i ze świstem powędrowała w przód. Rozszedł się trzask przebijania kuli przez skórę, wrzask i upadek na podłogę.

❝That's the way the cookie crumbles❞ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz