XXIX.

366 31 137
                                    

— Kai? — usłyszał stłumiony głos nad sobą i rozmytą sylwetkę. Zamrugał kilka razy, czując jak boli go głowa. — Kai, słyszysz mnie? — usłyszał znowu. Obraz się wyostrzył.

— Uh — jęknął i dotknął potylicy, czując w niej ból. Widząc nad sobą Cole'a, zmrużył oczy i delikatnie się podniósł. Z jakiegoś powodu leżał na łóżku. Wtedy zauważył, że na jego szafce nocnej leżała blacha z piekarnika i na niej spoczywał kwiat iskrzący się na żółcie i pomarańcze różnych odcieni. — Co...oh, dobra, jednak pamiętam — zarumienił się z własnej głupoty.

— Zemdlałeś — odpowiedział Cole, jakby nie było to oczywiste. — Ale nic ci się nie stało. Na szczęście głową uderzyłeś w dywan, więc...to jakkolwiek ci trochę umiliło upadek.

— Cóż za fart — skomentował opryskliwie i potarł czoło dłonią. Znowu spojrzał na ten przepiękny kwiat, który leżał spokojnie i emanował zarówno ciepłem, jak i miłym światłem. — Ten kwiatek — odezwał się nieco nieumyślnie.

— Huh? — sam przeniósł wzrok na ową roślinę. — Oh, tak. Um...nie musisz go przyjmować, jeśli nie jesteś gotowy na taki krok. Mogę go schować, one nie schną, więc...

— A kto powiedział, że nie jestem gotowy? — zapytał z pewnym oburzeniem. Brookstone przybrał skołowany wyraz twarzy, bo naprawdę już się pogubił.

— Ty dosłownie zemdlałeś, gdy cię o to zapytałem.

— To nie istotne — machnął ręką i wstał z łóżka. Lekko zakręciło mu się w głowie, ale szybko potrząsnął nią i rozmycie ustało. — Zresztą, ten kwiat jest naprawdę ładny — przyznał już milszym tonem, jednocześnie podchodząc bliżej kwiatu. Płatki ognistej roślinki rozbłysły mocniejszym blaskiem, na co Kai aż się uśmiechnął zaintrygowany.

— To śmieszne, ale gdy go zrywałem to on...zgasł. Był pozbawiony tego światła i kolorów. A teraz wygląda praktycznie identycznie jak wtedy w wulkanie.

— Ciekawe czemu — westchnął.

— W księdze było napisane, że te kwiaty mają duże połączenie z żywiołem ognia. Pewnie...wyczuwa od ciebie, że jesteś nosicielem.

— Huh, to miłe — przyznał z rozczuleniem i dotknął małych czułków kwiatu, które poruszyły się.

Cole bez słowa pokiwał głową.

— Chyba będę musiał mu wykuć w kuźni donice z kamienia wulkanicznego — mruknął Smith, obserwując jak małe czułki kwiatka poruszają się niczym płomyki ognia. — Ażeby miał tu dobrze.

— Tak wracając do tego tematu zaręczyn — Cole zaśmiał się w nieco nerwowy sposób. Kai odwrócił się w jego stronę i złożył ręce na piersi. — To...zgadzasz się?

— No przyjąłem kwiatek — wzruszył ramionami.

— Oh, czyli...

— Tak — uśmiechnął się i stanął na palcach, by delikatnie go ucałować w usta. Jego partner od razu to odwzajemnił i objął go czule w pasie. Oparli się na chwilę swoimi czołami, po prostu ciesząc się tą chwilą, no może dopóki do pokoju nie wpadł Jay.

— Nya mi powiedziała! Gratuluję, idioci! — krzyknął podekscytowany i podbiegł do nich, łapiąc Kaia i aż podniósł go nad ziemię. Z lekkim trudem, ale podniósł. — Ah, ale czadowo! Będziemy razem robić ślub? — podskoczył, a przynajmniej spróbował. Uznał chyba, że Smith jest trochę za ciężki i odstawił go na ziemię.

— Jay, wstrzymaj konie — roześmiał się Brookstone, widząc szczęście wymalowane na piegowatej buzi Mistrza Błyskawic. — Będzie pewnie okazja o tym porozmawiać. Ale...dzięki za gratulacje.

❝That's the way the cookie crumbles❞ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz