— Coś ci leży na wątrobie — zauważył Cole, przysiadając się na belce drewna, które były wokół ogniska w lesie. Kai wpatrywał się w płomienie, które oświetlały drzewa dookoła nich. Misako i Lloyd spali spokojnie w śpiworze, matka przytulała syna do siebie.
— Po prostu...myślę — odparł posępnie, nie odrywając wzroku od tych płomieni. Błyskały groźnie, ostrzegając, że wcale nie są przyjazne.
— Chodzi o to, o czym mówiła Misako? — zapytał zmartwiony, obserwując twarz szatyna, która była delikatnie oświetlona od żółtego światła ognia. — Chyba nie wierzysz w te bujdy, co?
— A jeśli ona ma rację? — zerknął na oblicze Brookstone'a. Cole zawahał się, jednak nie miał zamiaru go teraz dobijać. Sam nieco zbyt mocno do serca wziął sobie słowa żony Garmadona, lecz z drugiej strony wcale nie wierzył w to, że pewnego dnia mógłby stracić moce, lub, że Kai użyłby swoich zbyt dużo i to by go zwyczajnie zabiło.
Jego ojciec lubił mu mówić, że życie nie jest proste, a by iść dalej, trzeba zostawić wszystko za sobą. Może coś w tym było. Cole nie brał do głowy wiele rzeczy z przeszłości, raczej żył tym co będzie dalej. Może i nie było to do końca zdrowe podejście, bo nie można przecież zapomnieć wszystkiego, ale...tak to już w życiu bywa. I mimo, że Cole nie potrafi zostawić swojej mamy za sobą, to jednak nie myśli dużo o przeszłości. Nie myśli dużo o swoim tacie, o tym co było przed tym końcem świata. Jakoś nie potrafił przywyknąć do faktu, że prawdopodobnie ta sytuacja się nie naprawi. Nigdy. Już nie pójdzie do szkoły, już nie zobaczy żadnego festiwalu, już nie pójdzie do kina, już nie pojedzie z przyjaciółmi na koncert, już nie pójdzie na randkę do prawdziwej restauracji.
— Kai, naprawdę myślisz, że jesteś w stanie po prostu... spłonąć żywcem? Od swojej własnej mocy? To brzmi...to brzmi absurdalnie — pokręcił delikatnie głową, podkreślając tym swoje obawy. Jak on mógł w to wierzyć?
— Ty też w to uwierzyłeś — zarzucił mu, marszcząc brwi.
— Może z początku — niechętnie się przyznał. — Ale...sam nie wiem, to brzmi zdecydowanie zbyt naciąganie. Misako może pomyliła jakieś fakty? — spojrzał na śpiącą kobietę. Jej okulary leżały bezpiecznie na wierzchu torby. — Bo jakoś nie chce wierzyć, że cokolwiek gorącego jest w stanie cię zabić, Kai — spojrzał na niego ukradkiem.
— Ta, obyś miał rację — potarł ramię niepewnie. Jakoś nie był przekonany, ale nie miał ochoty na dalszą dyskusje na ten temat. — Ile nam zostało drogi? — zapytał, zmieniając temat.
— Cóż, jeśli nie napotkamy żadnych problemów po drodze to... — wyjął mapę, gdyż torba z nią leżała akurat tuż obok. Rozwinął ją, chwilę oglądając. — Hm, jeszcze jeden dzień. Może półtora, jeśli zrobimy więcej postojów — odpowiedział w końcu na pytanie i schował mapę. Kai westchnął niepocieszony i podparł się brodą o rękę. - Co tym razem?
— Zastanawiam się co powiem rodzicom — wyznał cicho. Cole przybrał nieco bardziej pogodny wyraz twarzy i podsunął się bliżej. — Nie widziałem ich piętnaście lat...rany, praktycznie całe moje życie — spojrzał gdzieś w bok, mrużąc oczy.
— Możesz ich zapytać co u nich — rzucił propozycje, a Smith parsknął stłumionym śmiechem. — Co? — uśmiechnął się.
— Jasne, już widzę ich odpowiedź... "no wiesz, synu...piętnaście lat za kratami dobrze wpływa na człowieka" — chichotał dalej, wreszcie mając na ustach chociaż cień uśmiechu.
— Chciałem pomóc — odparł rozbawiony.
— Nie oczerniam cię o nic — uspokoił go i w końcu przestał się śmiać.
CZYTASZ
❝That's the way the cookie crumbles❞
Fanfiction❝ - Kradzież nie jest zbyt mądrym posunięciem, chłopcze - odezwał się spokojnym, aczkolwiek melancholijnym tonem. Włożył herbatę do koszyka i podniósł go, znowu zerkając na chłopca, który podniósł się z betonu, ścierając krew z kolana.- Ile masz lat...