To był pierwszy dzień nowego życia dla panny Delacour. Nowego, samotnego życia. To wcześniejsze dobiegło końca, kiedy poprzedniego poranka jej ukochany wyrwał się spod wpływu eliksiru miłosnego, który podawała mu prawie od początku ich wspólnej pracy w Gringocie.
Wspominała tamte pierwsze miesiące jak przez mgłę. Bo Bill był inny niż czarodzieje, którzy otaczali ją przez całe jej życie. Nie ślinił się na jej widok, nie gubił słów, nie zachowywał się jak idiota. Mogła z nim normalnie porozmawiać. Zauważał to, jaka naprawdę była, jej charakter. Nie liczył się dla niego tylko jej wygląd czy krew wili płynąca w jej żyłach.
Właśnie za to go pokochała. Dopiero później przyszło do niej zastanawianie się nad tym, dlaczego właściwie na Billa nie działał jej urok. Urok, który większość życia uważała za swoje przekleństwo. Nie mogła jednak oszukać krwi płynącej w jej żyłach.
Nie reagował też na jej subtelne próby flirtu, jakby wcale go nie zauważał. Kiedy zrobiła się śmielsza i bardziej otwarcie zaczęła okazywać mu swoje zainteresowanie, zareagował nie tak, jakby sobie tego życzyła.
– Oh, Fleur – powiedział wtedy, drapiąc się niezręcznie po głowie. – Naprawdę cię lubię. Może nawet kocham, ale to nie jest taka miłość, o jakiej myślisz. Jeżeli powiedziałbym ci je t'aime, nie mówiłbym o miłości romantycznej. Bo kocham cię jak przyjaciółkę, Fleur. Przepraszam, jeśli kiedykolwiek zrobiłem coś, co sprawiło, że mogłaś pomyśleć inaczej. Przepraszam, jeśli zrobiłem ci nadzieję.
Wtedy już wiedziała. Miała wcześniej myśli o tym, że może być z nim coś nie tak, ale skutecznie je ignorowała. Nie chciała w nie wierzyć. Teraz jednak miała dowód. Miała już pewność.
Uśmiechnęła się wtedy do niego i powiedziała, że rozumie. Przeprosiła za wprawienie do w zakłopotanie. W tyle jej głowy jednak rodził się plan.
Kochała go, kochała już wtedy, kochała szaleńczo. A on nie odwzajemniał jej miłości tylko dlatego, że był chory, prawda? Przecież mogła spróbować go wyleczyć. Miałaby wtedy swojego cudownego Billa.
Nie brała wtedy pod uwagę tego, że on kiedykolwiek wyrwie się spod działania eliksirów.
Miała złamane serce. Czuła się upokorzona. Jeszcze tego samego dnia po tym nieszczęsnym incydencie złożyła wypowiedzenie w Gringocie i wróciła do Francji, do rodziny. Nie chciała ryzykować tym, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. To za bardzo bolało.
***
Harry nie mógł usiedzieć w miejscu. Remus wyszedł, żeby odebrać Hermionę. Miała spędzić z nimi Sylwestra i pierwszy dzień Nowego Roku, a potem mieli razem udać się na pociąg do Hogwartu. Lunatyk nie chciał podłączać kominka pod sieć Fiuu, ponieważ nie czuł się z tym bezpiecznie. W tym domu było zbyt wiele dowodów jego homoseksualizmu, żeby mógł pozwolić sobie na takie ryzyko. Dlatego więc Lupin zwyczajnie aportował się do Londynu i właśnie takim środkiem transportu miał zabrać tu ze sobą Hermionę.
Dzień wcześniej Harry opowiedział mu o tym, jak wyszedł z szafy przed swoją przyjaciółką. Wiedział, że Remusa stresowała jej wizyta i wilkołak już myślał nad tym, gdzie pozamykać co bardziej "niebezpieczne" zdjęcia. Wyraźnie ulżyło mu, kiedy usłyszał tą historię i nawet śmiał się, kiedy Potter opowiadał o tym, jak został zrugany.
Harry już nie mógł się doczekać ponownego zobaczenia przyjaciółki. Przez chwilę próbował nawet czytać książkę, którą od niej dostał, żeby przyspieszyć sobie upływ czasu, ale absolutnie nie mógł się na niej skupić. Zaczął ją w zasadzie jeszcze tego samego dnia, w którym ją otrzymał i uważał zawarte w niej informacje za niezwykle ciekawe. Ta lektura bardzo go wciągała, dlatego tym bardziej był zawiedziony, kiedy dzisiejszego poranka przyłapał się na tym, że piąty raz czyta ten sam akapit i nie miał zielonego pojęcia, o czym on jest.
CZYTASZ
Memento Mori
FanfictionBól po stracie ukochanego człowieka może przyczynić się do wielkich zmian. Zwłaszcza, kiedy za tą śmierć winę ponosimy my sami. Czy Harry dotrzyma złożonych sobie obietnic i naprawdę przestanie być ignorantem? Co przyniosą zmiany i nowe p...