VIII Pojednanie

710 58 33
                                    

     Wraz z nadejściem świtu dogasły ostatnie płomienie ogniska, a moc, która towarzyszyła mu przez cały ten czas, odeszła. Powoli zaczęły docierać do niego kolejne bodźce. Najpierw promienie słońca, nieprzyjemnie zmieniające czerń pod jego powiekami na jaskrawy pomarańcz. Potem przeraźliwy chłód okropnie przeszywający jego skostniałe ciało. Ból kręgosłupa uświadomił mu, że przez długi czas leżał na czymś niezwykle twardym i niewygodnym. 

     Mimo wszystko nie chciał jeszcze ruszać się z miejsca. Z wciąż zamkniętymi powiekami, odwrócił się tyłem do drażniącego go słońca i mocniej naciągnął na twarz spoczywający na nim miękki materiał. Nadal było mu jednak okropnie zimno, więc skupił się na powietrzu wokół siebie i podgrzał je za pomocą magii. Nieprzyjemny chłód powoli go opuścił, a on mógł wreszcie się rozluźnić.

     Jego umysł nadal przysłaniała senna mgiełka, więc obrazy z nocy bardzo wolno zaczęły docierać do jego myśli. Pamiętał granatowe niebo i zachwyt nad niesamowitą mocą, która go otaczała. Widział rozciągające się przed nim spowite ciemnością błonia oraz otaczający je las. Gdzieś w tyle głowy dźwięczały mu dziwne słowa ducha i jego konsternacja na nie. W tym wszystkim były jeszcze dłonie. Blade dłonie o niesamowicie długich, szczupłych palcach i ogień, który jaśniał im w tle. Jakiś żal w sercu, zmieszany z ekscytacją. Wspomnienie o dawnym błędzie i pożałowanie swojej głupoty nadal rozbrzmiewało w jego myślach. W tym wszystkim było jeszcze jakieś dalekie zmęczenie przykrywane wielką wiarą i nadzieją. 

     A nad tym definitywnie górowała moc, która splatała się z każdą komórką jego ciała. Moc i ekstaza jej towarzysząca. Magia w najczystszej postaci. W końcu to było Samhain, więc czego innego powinien się spodziewać?

     Zaraz... Czym było Samhain?

     Harry gwałtownie poderwał się do siadu, a Peleryna Niewidka, którą był przykryty, opadła mu na kolana. Jęknął głośno, kiedy coś boleśnie przeskoczyło w jego karku. Musiał spać w naprawdę niewygodnej pozycji. 

     Ręką wymacał leżące niedaleko niego okulary i po założeniu ich na nos, powoli rozejrzał się dookoła. Był na Wieży Astronomicznej. 

     Jak się tutaj znalazł? 

     Niemal od razu przypomniał sobie odpływającego Krwawego Barona i to, jak sam sfrustrowany usiadł przy barierkach i schował się pod Peleryną Niewidką, żeby oszczędzić sobie dalszych, podobnych niespodzianek. Po tym długo wpatrywał się w gwieździste niebo i najwyraźniej musiał zasnąć. 

     Jednak nadal nie wyjaśniało to tych dziwnych obrazów krążących po jego głowie. Przeskakiwały one pod jego powiekami, a sam Harry czuł się, jakby przed chwilą oberwał Confundusem. Były tak obce i znajome zarazem. 

     Potter widział swoje dłonie, ale nie były one jego dłońmi. Te były znacznie bledsze, o dłuższych i smuklejszych palcach. Czuł swoje ciało, ale nie było ono jego ciałem. Może i równie chude, ale za to wyższe, stojące w pozycji wyrażającej pewność siebie, której jemu brakowało. Widział swoje wspomnienia, ale nie były one jego wspomnieniami. Tamte sięgały znacznie wcześniejszych czasów, niż w ogóle jemu było dane przeżyć. Słyszał swoje myśli, ale nie były one jego myślami. Były pełne czegoś znajomego, ale jednocześnie tak niepodobne do jego własnych.

     Voldemort.

     To imię tak głośno rozbrzmiało w głowie Harry'ego, że ten aż się skrzywił. Nagle wszystko wydało mu się takie jasne i oczywiste. Znowu miał wizję.

     Dłonie, które widział, nie były jego dłońmi, ale tymi należącymi do Voldemorta. Ciało, które czuł, nie było jego ciałem, ale tym należącym do Voldemorta. Wspomnienia także były Voldemorta. A przede wszystkim tamte myśli nie były jego myślami, ale tymi samego Czarnego Pana.

Memento MoriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz