Rozdział 4

4 0 0
                                    


Obudziłam się czując przeszywający mnie ból w całym ciele. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które ani trochę nie przypominało mojego domu. Byłam ubrana w nie swoje cichy, co oznaczało że ktoś mnie przebrał. Szybko zerwałam się z łóżka i ruszyłam w stronę drewnianych drzwi. Rozejrzałam się po korytarzu, tak by nikt mnie nie zauważył. Budynek był sporych rozmiarów z dużą ilością łóżek i sprzętów szpitalnych, jednak nie był to zwykły szpital. Bardziej przypominał mi prywatną klinikę, co wywołało u mnie większa panikę.

Kto mnie tu zabrał?

Szłam w stronę drzwi wyjściowych, gdy za rogiem zauważyłam, zamaskowaną osobę rozmawiającą z dwoma pracownikami. Jednak nie była to ta sama postać, która śledziła mnie od kilku miesięcy. Ich stroje się różniły. Szybko schowałam się szafką stojącą na korytarzu, tak by przypadkiem mnie nie zauważyli. Nie wiedziałam co robić, więc po cichu skierowałam się do łazienki znajdującej się po drugiej stronie korytarza. Oparłam się o umywalkę, próbując znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Mogłam zostać w tym pieprzonym łożku skoro ktoś zapewnił mi opiekę, jednakże nie miałam czasu na leżenie i nic nie robienie. Musiałam odszukać zabójcę ojca.

W odbiciu lustra zauważyłam okno wychodzące idealnie nisko na zewnątrz. Wspięłam się po kaloryferze i po chwili znalazłam się na zewnątrz. Całe szczęście znajdowałam się w centrum miasta, co oznaczało że bez problemu mogę wrócić do domu.

Biegłam kawałek by stracić z oczu klinikę, lecz z lewej nogi znów zaczęła sączyć się krew. Zwolniłam tępo, gdy zobaczyłam że przebiegłam więcej niż się spodziewałam. Stałam już prawie pod samą kamienicą, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. Weszłam po schodach do góry, lecz gdy stałam już przy drzwiach zorientowałam się, że nie mam swoich rzeczy, a w tym kluczy do domu.

- Kurwa.- powiedziałam pod nosem.

- Tego szukasz?- usłyszałam męski głos za sobą na co się wzdrygnęłam.

Odwróciłam się i zobaczyłam zamaskowanego mężczyznę. Był ten sam, którego widziałam w szpitalu.

Jak on się tu do cholery dostał tak szybko?

- Myślałaś, że nie zorientowałem się jak wychodziłaś przez okno w łazience?- nie widziałam jego twarz, ale dam sobie rękę uciąć, że się śmiał.- Szedłem za tobą całą drogę Davis.

Dlaczego oni wszyscy do cholery wiedzą gdzie mieszkam i jak się nazywam.

Wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Spod czapki i kaptura wystawał mu mały kosmyk jasnobrązowych włosów. Miał duże zielone niczym szmaragd oczy co najbardziej przyciągnęło moją uwagę.

- Więc dlaczego nie zatrzymałeś mnie wcześniej?- zapytałam, gdy ocknęłam się z transu.

- Chciałem zobaczyć jak daleko zajdziesz poobijana i z wielką rozciętą raną na udzie, ale doszłaś aż do samego końca. Jestem pod wrażeniem.- odpowiedział, klaskając prześmiewczo w dłonie.- Nie mniej jednak było to głupie posunięcie z twojej strony.

Nie wiedziałam co miały znaczyć te słowa. Chciał mnie teraz porwać, pobić czy może zabić. Choć szczerze to w tamtym momencie było mi wszystko jedno.

- Wiesz, że przez nadwyrężanie twojego złego stanu zdrowia mogło stać ci się coś o wiele poważniejszego?- sprostował, podchodząc dwa kroki w przód.

- Nawet jeśli to nie bardzo się tym przejmuje.- odpowiedziałam niewzruszona.- Więc skoro ja się tym nie przejmuje, ty tym bardziej nie musisz.

- A jednak opłaciłem twoje leczenie. No cóż skoro nie chcesz pomocy..- westchnął.- Pozwól tylko, że zajmę się twoją raną.- kontynuował, wskazując na spodnie przesiąknięte krwią.

Born of painOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz