Tak jak cały październik minął pod znakiem nieustającej słoty i przenikającego do szpiku kości zimnego wiatru, tak ostatni tydzień miesiąca zaskoczył wszystkich wręcz letnimi temperaturami i krystalicznie czystym niebem. Dick na kilka dni musiał zrezygnować ze skórzanej kurtki, w której się gotował. Na wszelki wypadek woził ją na siedzeniu pasażera.
Zaparkował służbowe audi na chodniku, tuż za ogromnym, czarnym vanem. Sądząc po naklejkach na drzwiach, samochód należał do Oddziału Specjalnego. Detektyw zerknął w lusterko i przetarł podkrążone oczy. Zaspał, bo pół nocy poświęcił na uzupełnianie wiedzy na temat grupy specjalistów, z którą przyszło mu pracować.
Według dostępnych informacji, w skład Oddziału wchodziło siedem osób, z których każda specjalizowała się w przeróżnych dziedzinach – od zaklęć i czarnej magii, po opętania i demoniczne pakty. Z zaskoczeniem odkrył na liście zatrudnionych znajome nazwisko przy pozycji „tłumacz języków wymarłych”.
Donna Troy.
Ostatnim razem, kiedy się widzieli, obiecywała, że już nigdy nie opuści Themiscyry. Ciekawe, co skłoniło ją do zmiany zdania.
Grayson otrząsnął się z zamyślenia. Już i tak był spóźniony. Wyskoczył z samochodu, poprawił mankiety koszuli i truchtem ruszył w stronę domu Rachel.
Budynek, który przez ostatnie kilka dni stał cichy i opuszczony, od rana pękał w szwach. Oprócz magicznej ekipy komisarz zwołał na miejsce prokuratora i kilku szeregowych policjantów, by służyli pomocną ręką. Sądząc po kółeczku palaczy, które urządzili sobie na trawniku, pomoc nie była potrzebna.
W drodze do domu kiwnął głową na powitanie Perezowi. Trochę kusiło go, by przystanąć i posłuchać pierwszych wrażeń kolegów na temat tego dziwnego tworu do badania magicznych przestępstw; z drugiej wolał jednak wyrobić sobie zdanie sam.
Już od progu przywitał go harmider. Z kuchni dolatywały odgłosy rzucanych inkantacji, a w salonie ktoś przesuwał meble. Na schodach prowadzących na pierwsze piętro odziana w czarny uniform kobieta uważnie przesuwała okrągłym urządzeniem nad ramkami ze zdjęciami. W powietrzu unosił się dziwny zapach. Dickowi skojarzył się z tym jednym razem, kiedy Alfred otworzył przy nim najstarszą księgę, jaką Wayne’owie mieli w swoich zbiorach. Pachniała kurzem i starymi ludźmi.
– Dzień dobry! – zaczął uprzejmie, podchodząc do schodów. Pracująca kobieta odwróciła się w jego stronę, odrobinę zaskoczona.
– Dzień dobry – odparła, lustrując go od góry do dołu. Jej tęczówki, źrenice, a nawet białka oczu były zielone. – Już tłumaczyłam panu Perezowi, że nie potrzebujemy pomocy…
– Och, przyszedłem raczej przeszkadzać niż pomagać. – Dick uśmiechnął się i wyciągnął rękę w jej stronę. – Detektyw Richard Grayson. Miło poznać.
– Kory Anders, kapitan pierwszego Oddziału Specjalnego. – Zeszła na parter i zamknęła jego dłoń w mocnym, pewnym uścisku. Pewnie mogłaby bez trudu połamać kości.
Ciężko było o niej znaleźć jakiekolwiek informacje. Dickowi udało się jedynie ustalić, że kosmitka pochodziła z planety Tamaran, zatrudniła się w nowojorskiej policji, a mianowanie jej na kapitankę rok temu wywołało spore poruszenie w mediach.
– To pan wnioskował o naszą interwencję – zagadnęła.
– Zgadza się. – Głupio mu było się w nią wgapiać, ale nie mógł oderwać wzorku.
Anders przewyższała go o co najmniej głowę. Skóra w odcieniu świeżej pomarańczy błyszczała, jakby w żyłach kobiety zamiast krwi płynęły promienie słońca. Długie, grube i rude, wręcz czerwone włosy związała w ciasny warkocz, który opadał na plecy.
CZYTASZ
Titans: Rewritten
FanfictionDick Grayson już dawno porzucił strój Robina. Teraz próbuje ułożyć swoje życie na nowo z dala od Gotham i superbohaterskich akcji jako policyjny detektyw w Detroit. Wszystko komplikuje się, kiedy zostaje wysłany do zbadania tajemniczej sceny morders...