Usłyszała swoje imię. Przerażony krzyk z oddali, jakby z innego, równoległego świata. Ktoś ją wołał. Ktoś znajomy.
Otwarła oczy. Gdy wzrok się wyostrzył, dostrzegła swoje dłonie. Były czerwone. Jej skóra była czerwona. Poderwała się, chcąc uciec od tego widoku.
– Nareszcie wyzbyłaś się tej marnej, ludzkiej cząstki. – Głos Trygona emanował dumą. – Czujesz tę moc, Raven? – Zacisnął pięści i odchylił głowę do tyłu.
Wpatrywała się oniemiała w ręce. Przebiegła wzrokiem po ciele. Nogi przybrały barwę krwistej rzeki. To musiała być poświata. Nie mogła przecież zmienić koloru! Wydawało jej się. Musiało się wydawać.
– Nie... – wymamrotała zdławionym głosem. – To nie może... Nie może być prawda. Mam omamy. – Obracała rękami, jakby za którymś razem miały stać się na powrót normalne. – To szaleństwo...
Cała drżała. Paliła ją skóra, płuca, oczy. Na twarz posypały się długie, czarne włosy. Poczuła ich muśnięcia. Były prawdziwe. Wszystko było prawdziwe.
– To jesteś prawdziwa ty, córko. – Trygon odpowiedział na jej skłębione myśli. – Jesteś zwiastunem śmierci, krukiem dla nędzników na Ziemi.
Sens jego słów ledwo do niej docierał. W skroniach dudniła krew. Jej wszechobecny zapach utrudniał myślenie. Nie potrafiła zrozumieć, co się działo. Chciała zniknąć. Uciec od wszystkich nieszczęść, które ją spotkały. Trygon mógł spalić Ziemię do gołej skały, nie interesowało ją to. Niebo mogło się walić, byleby bez jej udziału. Bez chorych przywidzeń, demonów i przemian. Mieszanka uczuć rozrywała ją od środka.
Zorientowała się, że Trygon wciąż mówił. Spojrzała na niego z odrazą, a zaraz potem na swoje dłonie. Identyczny kolor. Przejechała językiem po zębach. Przełknęła metaliczny smak krwi.
Rozcięła język na kłach.
Spanikowana sięgnęła ku głowie. Nic nie wyczuła. Nie było rogów.
– Nie jesteś moją kopią, nawet w najczystszej formie. – Trygon roześmiał się złośliwie. – Jesteś tylko ułamkiem najczystszego zła, Raven. – Zmrużył oczy. – Choć potężniejsza od tych marnych istot, w niczym nie równasz się ze mną.
Rachel złapała się za twarz. Wyczuła je. Zacisnęła wszystkie cztery powieki. Z gardła wydarł się nieludzki jęk. Upadła na kolana.
– Jaki ojciec, taka córka – stwierdził z wyższością.
Była jak on. Była demonem jak Trygon. Od zawsze wiedziała, że siedziało w niej coś złego. Czuła całą sobą. Miała rację. Wszyscy mieli rację.
– Ten klejnot z ognia zrodzony... – Melodyjne głosy doleciały jakby z zaświatów. – W portal się przemieni, nadchodzi władca...
Rachel wsłuchała się w słowa. Miały w sobie dziwną moc. Wprawiały powietrze w drgania. Niosły siłę, która wywoływała na ciele gęsią skórkę.
Trygon wydawał się równie skupiony na modlitwie. Stał z rozpostartymi rękami i zamkniętymi oczami. Chłonął energię całym sobą.
– Nadchodzi teraz, to koniec dla tej Ziemi.
Skat ryknął na cały głos. Ryk tak pierwotny, że zdmuchnął płomienie i zatrząsł rzeczywistością.
Rachel skuliła się. Drżała ze strachu. Chciała do mamy. Poczuć jej ciepły uścisk, usłyszeć kojący głos i zapewnienie, że była bezpieczna.
Ale to miało już nigdy nie nastąpić. Śmierć Angeli. Śmierć Mary. Wszystkie te lata męczarni z demonem, koszmarami, omami, szeptami w głowie.
Wszystko na marne.
CZYTASZ
Titans: Rewritten
FanfictionDick Grayson już dawno porzucił strój Robina. Teraz próbuje ułożyć swoje życie na nowo z dala od Gotham i superbohaterskich akcji jako policyjny detektyw w Detroit. Wszystko komplikuje się, kiedy zostaje wysłany do zbadania tajemniczej sceny morders...