7. Wojna

419 18 21
                                    

- Zabić ją. - Usłyszałam rozkaz i natychmiast zamknęłam oczy, słyszałam tylko błagalne glosy innych...

- Nie proszę! - Krzyknęła Tsireya. Poczułam jak broń mężczyzny dotyka mojej głowy, a zaraz po tym zauważyłam tego samego czlowieka leżącego obok mnie z strzałą w głowie.

- Neteyam! - Krzyknęła Tuk.

- No hej, myślałaś że dam cię im zabić wybranko mojego serca? - Spytał mnie wojownik. Ja się tylko uśmiechnęłam na jego słowa, pomogłam Neteyamowi odwiązać innych ze statku i zobaczyliśmy że cały klan walczy z ludźmi nieba. My mieliśmy przewagę. Zobaczyłam że Tuk i Kiri wskoczyły do wody, natomiast Lo'ak I  Neteyam gdzieś zniknęli, bardzo się zmartwiłam i poszłam ich szukać. Niestety na marne, wskoczyłam do wody i zaczęłam panikować gdy usłyszałam...

- Ronati pomóż! - Krzyknął Lo'ak.

- Co się stało?! - Zobaczyłam rannego Neteyama..

- Postrzelili go. - Nie mogłam opanować łez, czułam jak moje serce łamie się na milion kawałków. Położyliśmy Neteyama na skale, uciskając jego ranę, była bardzo głęboka. On nie może zginąć...

- Neteyam nie rób mi tego proszę! Wiesz że cię potrzebuję Neteyam!! Patrz na mnie, nie zamykaj oczu.. - Powiedziałam rycząc jak małe dziecko. Zrobiłabym wszystko by mnie nie zostawił.

- Spokojnie skarbie..nie zostawiam cię, chcę przeżyć z tobą resztę mojego życia Rona... - Powiedział ledwo kładąc swoją dłoń na moim policzku, po chwili jego dłoń była już zimna.

- Lo'ak pomóż mi! Muszę go wziąć na ilu i popłynąć do Tsahik! - Krzyknęłam.

- O nie nie nie nie Neteyam!! - Zaraz obok pojawiła się Neytiri wraz z Jake'm.

- Neytiri spokojnie, rana nie jest śmiertelna. Ronati zabierzesz go do matki tak? - Spytał Jake.

- Tak jest, Tsireya pomóż mi.. - Pokazałam na ledwo żyjącego Neteyama. Jake i Neytiri poszli ratować córki, za nimi poleciał Lo'ak. Popłynęłam z Tis, po kilku SEKUNDACH byłyśmy już w wiosce, wzięłam Neteyama za rękę. Poprosiłam Tsireye by pobiegła po matke.

- Dam rade sam.. nie premęczaj się.. - Powiedział ledwo Net.

- Ani mi się waż mnie puszczać. - Zagroziłam. Zobaczyłam że Tsireya biegnie z matką, ta odrazu nam pomogła.

- Mamo, proszę pomóż mu. Nie mogę go stracić... - Powiedziałam znów bliska płaczu.

- Spokojnie, nic mu się ze mną nie stanie. - Powiedziała, zanieśliśmy go wspólnie do marui i kazaliśmy mu się położyć. Gdy on się polożył, ja usiadłam obok niego i złapałam go za rękę.

*** POV: NEYTIRI ***

Wyruszłam wraz z moim mężem ponownie na statek, ratować nasze córki. Mój pierworodny syn został postrzelony i przeżył, modlę się do wszechmatki by i nic nie stało się Kiri i Tuk. Weszłam wraz z Jakie'm na pokład, odrazu rzucili się na nas ludzie nieba. Nie bałam się, ponieważ już na starcie połowę wymordowałam moimi strzałami a Jake siekierą. Zobaczyłam przywiązaną Tuk do bariery, chciałam rzucić się i ją ratować, ale coś mnie powstrzymało. Mogła to być zasadzka, więc chwilę poczekałam i wybijałam kolejnych demonów. Po kilku minutach usłyszałam Tuk wołającą imię Kiri, to nie wróżyło nic dobrego... Podbiegłam od tyłu i zobaczyłam Quaricha i Kiri...trzymał jej nóż przy gardle.

Eywa Jednoczy || Avatar ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz