3. nadzieja

40 6 1
                                    

      Zaraz po śniadaniu Ray udał się do pralni gdzie dzieci mogły na własną rękę wrzucać swoje ubrania, żeby się "usamodzielnić", cholera wie, po co, skoro i tak nigdy nie mieli opuścić murów Grace Field

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Zaraz po śniadaniu Ray udał się do pralni gdzie dzieci mogły na własną rękę wrzucać swoje ubrania, żeby się "usamodzielnić", cholera wie, po co, skoro i tak nigdy nie mieli opuścić murów Grace Field. Chłopak wziął parę prześcieradeł i nie trudząc się z ich chowaniem ruszył prosto do biblioteki, gdzie Norman już na niego czekał. Kolejną godzinę spędzili na wiązaniu ze sobą kawałków materiału, tak żeby stworzyć mocną linę. Przyjaciele raczej się do siebie nie odzywali, jedynie wymieniali się spostrzeżeniami na temat ich planu którego zamierzali wykonać jeszcze tamtego dnia. W końcu ich lina była gotowa, a chłopcy mogli wymknąć się przez okno za licznymi regałami pełnymi książek, aby poczuć chociaż trochę wolności robiąc coś zakazanego.

–Pospiesz się Norman!–Ray wysyczał, kiedy jego przyjaciel przerzucał kolejne metry prześcieradła za okno.

Chłopak stał na dworze dopiero parę minut, a już tracił czucie w palcach,  jeszcze nie zdążyli nawet odejść od farmy, a śnieg cały czas sypał mocząc ubrania, włosy a co najważniejsze nieprzystosowane do takiej pogody buty. W końcu wszystkie prześcieradła znalazły się po drugiej stronie, a za nimi z okna wyskoczył Norman otrzepując ubranie.

–Trzymaj, biegniemy.–chłopak powiedział patrząc porozumiewawczo na Raya, za niedługo mieli dowiedzieć się na czym stoi ich przyszłość, a co ważniejsze czy ta w ogóle istnieje.

Norman zawahał się przy przekraczaniu barierki która w tamtym momencie sięgała mu już do kolan, a nie ramion, to był pierwszy raz jak miał opuścić "oficjalne" mury Grace Field.

–No ruszaj się! Zaraz obiad się skończy i Isabella zacznie nas szukać.–białowłosy w końcu niechętnie przeskoczył płotek i pospiesznym krokiem ruszył do opisywanego mu parę razy muru.

W końcu chłopacy dysząc dotarli do wielkiej betonowej ściany, Normanowi zaparło dech w piersi, a więc tak naprawdę wyglądała jego spokojna przystań w postaci sierocińca, a raczej w tamtym momencie już farmy. Ray nie zwracając uwagi na chwilę derealizacji przyjaciela przywiązał pospiesznie linę do pobliskiego drzewa, w tamtej chwili wystarczyło tylko się rozbiec i wskoczyć na mur.

–Norman, idź pierwszy.–brunet wymamrotał do chłopaka dalej wpatrującego się w ścianę.–Norman.

–Tak, tak...-białowłosy jakby wybudził się pierwszej fazy snu.–Już biegnę.

Chłopak chwycił się kurczowo za kawałek prześcieradła i rozbiegł się, wbiegając na ścianę muru. Ta krótka wspinaczka wymagała od błękitnookiego dużo wysiłku, podciągnął się w górę po betonie jednocześnie puszczając linę w dół, w końcu stawiając stopy na ośnieżonym murze.

–Norman! Norman, powiedz mi co widzisz!–Ray wykrzyknął do chłopaka z dołu wpatrując się w jego plecy.

Białowłosy stał w jednym i tym samym miejscu nie poruszając się o ani jeden centymetr, jedynie pozwalał wiatrowi rozwiewać jego ubrania i włosy na wszystkie strony.

–Dobra, wchodzę tam do ciebie!–brunet w końcu krzyknął, poddenerwowany brakiem odpowiedzi.

Ray powtórzył czynność wykonaną wcześniej przez swojego przyjaciela i trochę bardziej się trudząc, wyciągnął się rękami na płaską powierzchnie muru. W końcu nie zważając na śnieg sięgający mu w tamtym momencie do kolan podszedł do brzegu i spojrzał przed siebie.

-O japierdole...-wymamrotał odsuwając się do tyłu, jego nadzieja na wydostanie się z ośrodka Grace Field oficjalnie umarła.

Za murem znajdowała się wielka przepaść przez którą nie dało się przeskoczyć, a parę metrów od niej ogromny las pełen wysokich, iglastych drzew w otoczeniu nieprzystrzyżonej trawy która wystawała poza otoczkę białego puchu. Nie wyglądało to dobrze, wręcz źle, wyglądało jakby puszcza rozciągała się przez cały świat na którym nie byłoby nic poza mnóstwem dzikich świerków i roślin, żadnej żywej duszy. Mało tego, klif był tak idealnie położony, że niemożliwe wydawało się w jakikolwiek sposób obejście go, ani tym bardziej przeskoczenie. Obaj chłopcy byli uwięzieni w klatce, do której kluczyk zaginął lata temu.

W tamtej chwili Ray stanął zaraz obok Normana i czuł jak w jego oczach zbierają się łzy żalu i straconej szansy, bezradności pomieszanej z rozżaleniem. Pociągnął nosem desperacko starając się nie rozkleić, mógł to zrobić dopiero gdy będzie sam, na pewno nie w otoczeniu przyjaciela. Już dawno mróz przestał im przeszkadzać, nie liczył się śnieg moczący z każdą sekundą ich cienkie ubrania, ani to jak szybko zaczęli czuć się chorzy, jedynie obecność ich, przepaści i lasu.

W pewnym momencie Norman chwycił za zmarzniętą dłoń Raya, żeby chociaż trochę się ogrzać i poczuć coś innego niż zimno samotności i bezlitosnego wszechświata.

Bo to ciepło, które dawali sobie nawzajem było ostatnim co im zostało.

Lets die together|NorrayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz