Ray patrzył się żałośnie w swój kubek z herbatą, z którego upił ledwie dwa łyki, aby chwilę potem odłożyć go z powrotem na stół. Usilnie starał się wyglądać naturalnie, tak samo obojętnie jak zawsze, ale czuł na sobie zmartwiony wzrok Normana, któremu udawanie nie sprawiało najmniejszego problemu i podejrzliwe spojrzenie mamy przeszywające go na wskroś. Powtarzał sobie w myślach, żeby się kontrolować, ale jego ręce się trzęsły, a z twarzy odpływała krew, sprawiając, że czuł się jakby miał za moment zemdleć. Kiedy myślał już, że kolacja nareszcie się skończy mama wstała od stołu zwracając na siebie uwagę wszystkich dzieci.
–Kochani mam dla was pewne wieści, mogą okazać się dla niektórych dosyć przykre.–jak zwykle uśmiechnęła się ciepło.–Norman zostaje adoptowany! To dosyć nagła wiadomość, ale rodzice adopcyjni są gotowi przyjechać po niego już za dwa dni.
Białowłosy wstał od stołu niezdarnie przewracając krzesło, doskonale udając szczęście, kiedy parę dzieci rzuciło się na niego z otwartymi rękoma.
–Tak, to prawda.–uśmiechnął się szeroko.–Będzie mi was bardzo brakować!
Ray zacisnął usta, przykrywając obolałe czoło dłonią. „Dlaczego akurat teraz?" zapytał się w myślach, też nagle wstając od stołu. Czas się kurczył, mijające godziny go przytłaczały, właściwie zostało mu już ledwie pięć godzin, zarówno do skończenia jedenastu lat, jak i zakończenia swojego żywota. Norman rzucił mu zatroskane spojrzenie nadal nie wychodząc ze swojej roli, a Emma zajmująca jego lewą stronę położyła mu dłoń na ramieniu w geście uspokajającym. Wzrok dziewczynki na chwilę spotkał się z tym jej przyjaciela, uznała to za trochę podejrzane jak bardzo roztrzęsiony był, w końcu znali się na wylot, z łatwością mogła przejrzeć ten kamienny wyraz twarzy i zapatrzone oczy. Nie do końca rozumiejąc jego poddenerwowanie złapała za jego dłoń głaskając delikatnie jego palce kciukiem, chcąc dodać mu trochę otuchy. To tylko pogorszyło stan Raya, w tamtym momencie przypomniał sobie, że zostawi tą uroczą, troskliwą dziewczynkę samą na pastwę losu, razem z resztą dzieci zapatrzonych w najstarsze rodzeństwo jak w obrazek. Jego oddech przyspieszył, a ręka mimowolnie wydostała się z uścisku Emmy, nie mógł oderwać wzroku od białowłosego, który ciągle czule pocieszał swoje rodzeństwo... a to przecież on był tym, który umrze.
Czarnowłosy zapominając o nieskończonym posiłku ruszył do biblioteki, chciał pobyć sam, uspokoić się, ale nie mógł nic zrobić racjonalnie myśląc, z wiedzą, że zostało mu tak nie wiele czasu. Czuł tykający zegar nad głową, mógł usłyszeć każdy jego dźwięk. Nie chciał umierać. Niczego aż tak bardzo nie chciał.
Jak zwykle zaszył się między regałami, opadając na podłogę pod parapetem nad którym znajdowało się spore okno, przez które jeszcze tak niedawno wymykali się z nadzieją na ucieczkę. Tak naprawdę, tej nadziei nigdy nie powinno być, miejsce nazwane Grace Field było wyprane z jakiejkolwiek nadziei tak bardzo, jak można było sobie tylko wyobrazić. Ray zacisnął palce na kolanach, czy to naprawdę musiało się tak skończyć? Czy naprawdę nie było warto podjąć ryzyka? Jego rozmyślania przerwało otwarcie drzwi biblioteki, na co chłopak natychmiastowo przetarł oczy, żeby wyglądać chociaż trochę lepiej. Przed nim wyrosła niewielka dziewczynka z antenką na głowie, podpierając się za biodra.
–Wiedziałam, że cię tu znajdę.–rudowłosa uśmiechnęła się z zapałem, kucając obok zobojętniałego czarnowłosego.–Wiem, że się bardzo przejmujesz adopcją Normana, ale wobec waszym obawom myślę, że ta rozłąka nie będzie oznaczała kompletnego utracenia kontaktu. Mogę robić wam za medium, nie pozwolę, żebyśmy o sobie zapomnieli. Od zawsze byliśmy razem w trójkę i to się nie zmieni, chociażbyście przeprowadzili się na dwa odmienne krańce świata!
Zapał Emmy znowu przyćmił Raya, który znów miał ochotę się rozpłakać. Jego przyjaciółka, bo jakkolwiek by się nie sprzeczali zdecydowanie nią była miała jutro dowiedzieć się o jego śmierci, nie tylko śmierci, a samobójstwie, akcie jego tchórzostwa, a co gorsza... mogła przecież znaleść ich martwe ciała pogrążone w kałuży krwi. Przełknął nerwowo ślinę wyrzucając z głowy natrętne wizje, nareszcie podniósł zmęczone spojrzenie na dziewczynkę. Jego maska była tak krucha, prawie, że się rozpadała, ale musiał ją założyć chociaż ten ostatni raz zanim kompletnie zmieni się w proch.
–Wszystko jest w porządku, Emma.–czarnowłosy wysilił się na swój obojętny wyraz twarzy.–Po prostu czuję się trochę niekomfortowo z tym, że już jutro będę musiał rozstać się z Normanem, wiesz... ostatnio się bardziej polubiliśmy.
–Wiem, nie jestem ślepa. Obserwuje was już jakiś czas, właściwie to analizuje każdy moment który razem spędzacie oprócz tych, kiedy zaszywacie się razem w losowych miejscach i momentach. Naprawdę bardzo się ostatnio polubiliście.–Emma uśmiechnęła się lekko, a Ray mógł przysiąc, że zobaczył w tym uśmiechu cień bólu.–Wiesz, ostatnio myślałem sporo nad twoimi słowami wtedy kiedy ostatnio się pokłóciliśmy. Miałeś racje, pomimo, że rzeczywiście martwiłam się o was jak cholera, byłam na ciebie zła, że przez ciebie Norman poświęca mi coraz mniej czasu. Zawsze byliśmy nierozłączni, pomimo, że przyjaźniliśmy się z wszystkimi dziećmi, odkąd tylko pamiętam w dwójkę byliśmy najbliżej, a nagle pewnego dnia po prostu to się skończyło, na początku myślałam, że to będą jeden, albo dwa dni, ale to nie przemijało. Norman znikał z tobą na pół dnia, nawet często nie pojawialiście się na posiłkach. Z każdym dniem moje zdenerwowanie rosło, czekałam na ten dzień kiedy będę mogła przelać swoje żale właśnie na ciebie, jednak kiedy to zrobiłam wcale nie poczułam się lepiej. Zdałam sobie sprawę, że Norman patrzy się na ciebie teraz tak, jak wcześniej na mnie, wykonuje te same gesty, posyła ci te same uśmiechy... To zdecydowanie nie jest fajne, ale to nie jest twoja wina, ani jego, dlatego powiedziałabym, że wam wybaczam, ale nie mam nawet co. Myślę, że Norman zakochał się w tobie na zabój, dlatego tak bardzo zatracił się w spędzaniu czasu z tobą, a ty uległeś temu i nawet nie zauważyłeś, kiedy zacząłeś o nim myśleć inaczej niż o mnie, albo Donie.
Ray spojrzał się na Emme z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy, wyglądało na to, że ich wspólna przyjaciółka rozumiała ich relacje bardziej niż oni sami, nie wiedząc niczego o wysyłkach i farmach.
–Przepraszam, że ci go zabrałem.–brunet powiedział z lekkimi wyrzutami sumienia, rzeczywiście jak w tamtym momencie próbował się postawić na miejscu rudowłosej nie wyglądało to najlepiej.
Zielonooka w odpowiedzi jedynie przejechała delikatnie palcami po boku jego twarzy przenosząc większość jego grzywki za ucho obserwując uważnie jak zmienia się mimika Raya.
–Widzisz?!–uśmiechnęła się triumfalnie.–To jest mina, która wyraża jedno wielkie Deja vu! W Normanie po prostu nie da się nie zakochać.
–Ale to znaczy, że ty też...
–Nawet o tym nie mów w taki sposób, Ray.–rudowłosa pogroziła mu palcem wskazującym.–Może rzeczywiście wcześniej na dotyk naszego wspólnego przyjaciela motylki w moim brzuchu latały jak szalone, ale widząc ciebie... jesteś z nim już na zupełnie innym poziomie.
–Dziękuję, Emma.–czarnowłosy przyciągnął dziewczynkę do uścisku, chcąc przekazać jej jak bardzo żałuje czynu, którego dopuści się za parę godzin.
Dzieci oddaliły się od siebie, kiedy usłyszały dźwięk kroków prowadzących w ich stronę.
–Ray, już dwudziesta druga, idziemy?
CZYTASZ
Lets die together|Norray
FanficGdzie Norman i Ray mają po dziesięć lat, a czarnowłosy decyduje się wyznać przyjacielowi prawdę, czystą prawdę, tylko, że ten pierwszy to samobójczy dupek, który poddaje się znacznie wcześniej niż powinien. TW: samookaleczanie