4. strata

40 6 2
                                    

      –Ray, Norman, czemu nie było was wczoraj na obiedzie?—Isabella uśmiechnęła się mechanicznie schylając się do poziomu chłopców

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ray, Norman, czemu nie było was wczoraj na obiedzie?—Isabella uśmiechnęła się mechanicznie schylając się do poziomu chłopców.

–Nie interesuj się.–czarnowłosy odpowiedział nie przerywając nawet na moment jedzenia płatków.

–Słownictwo.–brunetka skarciła syna, odchodząc do innych dzieci.

Od rana obaj mieli potworny humor, nie dość, że po wczorajszym wybryku męczyła ich powoli rozwijająca się choroba, to jeszcze to był dzień wysyłki Rose. Tamtego wieczoru miało umrzeć kolejne dziecko z ich rodziny, a oni nie mogli nic z tym zrobić. Norman położył dłoń na kolanie przyjaciela, żeby chociaż trochę dodać mu otuchy i uspokoić, rzucił mu pocieszający uśmiech licząc, że to chociaż trochę uśmierzy jego panikę, której oczywiście nie uzewnętrzniał.

–Norman.–w końcu czarnowłosy odezwał się po paru sekundach.

—Tak?

–Przestań wymuszać ten paskudny, sztuczny uśmiech. To przyprawia mnie o mdłości.–powiedział wstając od swojego miejsca, aby odnieść talerze po jedzeniu.

Chwilę po śniadaniu wszyscy wychowankowie wyszli na dwór pobawić się w mroźnym puchu, który pojawiał się zaledwie raz do roku. Nawet chorzy Ray i Norman pojawili się aby nie wzbudzać jeszcze większych podejrzeń mamy, oraz chcieli pożegnać się z Rose zanim zostanie zamordowana. Dzieci całe popołudnie bawiły się w berka, chowanego i bawili w śniegu, a za każdym razem gdy wspominana została adopcja tej małej, siedmioletniej blondynki Ray czuł się jakby w jego ciało została wbijana setka sztyletów, ale musiał udawać, że wszystko w porządku, jak zwykle. To nie był pierwszy raz, właściwie to był conajmniej trzydziesty raz kiedy brunet musiał doświadczać czyjejś wysyłki, ale za to, był pierwszym kiedy wiedział już, że za murem nie czeka ich nic jak las rozciągający się w nieskończoność za klifem, którego nie da się przeskoczyć.

On też miał skończyć w ten sposób.

Kiedy na dworze zaczęło zachodzić słońce czarnowłosy podszedł do dziewczynki wywołując ją po imieniu. Jakby powiedzieć, że Rose się zdziwiła, to tak jakby nie powiedzieć nic, Ray rzadko kiedykolwiek się do kogokolwiek odzywał bez powodu a zwłaszcza do młodszych dzieci. Chłopak wyciągnął z jej długich, blond włosów spinkę z materiałową różyczką tym samym rozplątując je, sprawiając, że te opadły, sięgając jej prawie do kolan.

—Mogę zostawić to nam na pamiątkę po tym, jak pójdziesz do nowego domu?—zapytał obracając przedmiot pomiędzy palcami.

–No nie wiem.–Rose się zawahała.–Bardzo lubię tą spinkę, nie chciałabym wchodzić do nowego domu bez niej.

–Nie będę cię zmuszać, chcesz to możesz ją wziąć ze sobą, ale twoi nowi rodzice na pewno kupią ci sto takich spinek a nam miło będzie mieć po tobie jakąś rzecz do popatrzenia, kiedy będzie nam ciebie brakowało.–Ray wysilił się na miły uśmiech.

Lets die together|NorrayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz