Nie zamierzałem tu sterczeć i kłócić się o to, czy jest boginią czy nie. Nie kiedy wiedziałem, że mam rację.
– Udowodnię ci to – powiedziałem do Emmy, unosząc palec wskazujący.
Spojrzała na niego tak, jakby zastanawiała się, w jaki sposób mi go urwać. Odwróciłem się i wyszedłem z pomieszczenia, nie czekając na odpowiedź. Moja szafa z bronią znajdowała się za fałszywymi drzwiami, ukryta we wnęce jaskini. Właśnie tam poszedłem, podczas gdy Emmy czekała w sąsiednim pokoju. Nie pomaszerowała za mną tylko dlatego, że była zbyt wściekła albo zdezorientowana, by się ruszyć – wiedziałem o tym doskonale.
Z jakiegoś powodu podobały mi się jej wzmożone emocje, to, jak sztywniała od stóp po samą szyję.
Sprawiała, że miałem ochotę wziąć ją na ręce i nią wstrząsnąć, żeby odzyskała zdolność ruchu. Z chęcią rozgrzałbym krew Emmy i naciskał pewne miejsca na ciele wyłącznie po to, aby zobaczyć, jak ustępuje pod moim dotykiem. Jednak to nie pomogłoby w udowodnieniu, że mam rację.
Złapałem to, czego potrzebowałem, następnie wróciłem do dziewczyny, która błyskawicznie obróciła się ku mnie. Uniosłem kuszę i wycelowałem.
– Czekaj! – krzyknęła, podnosząc ręce. Oczy miała rozszerzone przerażeniem. Zbliżyłem się, a ona zrobiła kilka chwiejnych kroków do tyłu. – Czekaj… – powtórzyła, jakby próbowała uspokoić szaleńca. – Cyrus… Nie sądzę, by to zadziałało. Proszę, nie rób tego. Wierzę ci, uwierzę we wszystko, co powiesz, tylko nie strzelaj do mnie z tego czegoś. Wierzę ci, przysięgam!
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na kuszę.
– Wybrałem niewłaściwą broń? Myślałem, że ta będzie odpowiednia. Bardziej wygodna dla ziemianki.
Tak naprawdę wcale nie zamierzałem do niej strzelić, ale o tym Emmy nie musiała wiedzieć. Przez ułamek kliku już unosiła kąciki ust, chcąc na mnie warknąć, lecz szybko odzyskała nad sobą panowanie.
„Bogowie, jaka ona słodka”.
– To nie jest najprzyjemniejszy sposób, żeby umrzeć.
Odstawiłem kuszę.
– Tak, przypuszczam, że masz rację.
Rozluźniła się, napięcie opuściło jej ramiona, a gniew powrócił na twarz. Uniosłem prawą rękę, kierując swoją energię w stronę Emmy.
– Zrobię to inaczej – ustąpiłem.
Ruszyła, jakby chciała się na mnie rzucić, ale zdążyła zrobić zaledwie dwa kroki, zanim pozbawiłem ją przytomności. Oczy uciekły jej w tył głowy i osunęłaby się na podłogę, gdybym nie zareagował. Złapałem Emmy, wziąłem na ręce i zaniosłem na kanapę. Położyłem dziewczynę, kucnąłem obok i czekałem, aż się obudzi i zrobi się trochę mniej kłótliwa w kwestii swojego nowego, boskiego stanu.
Przecież tak naprawdę jej nie zabiłem, jednak na tym etapie Emmy nie odróżni omdlenia od śmierci – dla boga w Topii jedno i drugie wyglądało mniej więcej tak samo, jeżeli został śmiertelnie ranny. Zakładając rzecz jasna, że nie użyto wobec niego jednej z broni Śmierci. Charakterystyczne odgłosy z tyłu podpowiedziały mi, że zbliża się do mnie Donald.