Terence był niezwykle spokojny. Poruszał się powoli i z gracją, a jego głos nie wykraczał ponad pewną oktawę. Pewnie działo się tak, dlatego że dla zabawy tworzył niebezpieczne stworzenia i żył pośród nich, jednak kryło się za tym coś niepokojącego. Nie podobało mi się, jak się przy nim czułam, miałam też zastrzeżenia co do wypowiadanych przez niego słów. Były ostrzeżeniem, jasnym i prostym. Ostrzegał mnie przed Cyrusem, który już powiedział, że chce, bym dała mu wszystko, więc ewidentnie nie zamierzał przestrzegać zasady ustanowionej przez Kreatora.
Cyrus bywał wcześniej z innymi kobietami, tyle akurat wiedziałam, czyli ostrzeżenie Terence’a oznaczało coś więcej. Nie chodziło tylko o seks. Na ogół łamanie zasad było niezgodne ze wszystkimi moimi instynktami, lecz jeśli reguły nie miały logicznego sensu, umysł zaczynał się buntować. Z jakiego powodu Staviti zabraniał bogom łączenia się w pary? Czy to dlatego że Pica nie chciała go pokochać? A może próbował w ten sposób rozdzielić Picę i Rau, ale plan wyszedł mu bokiem, gdyż w efekcie Pica znienawidziła Kreatora i odsunęła się od niego jeszcze bardziej? To wyjaśniałoby, czemu nie pilnował przestrzegania tej zasady. Już zdążył jej pożałować.
Dlaczego więc się z tego nie wycofał? Przypuszczałam, że skoro Staviti nie mógł być z osobą, której pragnął, postanowił zabronić tworzenia związków również innym.
– Nie ruszaj się – szepnął nagle Terence.
Zamarłam natychmiast, ledwie wypuszczając powietrze przez zaciśnięte usta. Momentalnie pomyślałam, że zostaliśmy zaatakowani, i czekałam na pojawienie się armii Stavitiego, niemniej nic takiego się nie wydarzyło. Mogłam to przewidzieć – Cyrus pozostawał zdecydowanie zbyt spokojny. Nieco wcześniej Willa opowiedziała mi gorączkowym szeptem o tym, jak zareagował, kiedy zginęłam. Część mnie nie mogła uwierzyć, że potrafił być tak emocjonalny, wściekły i mściwy. Nie miałam pewności, dlaczego to zrobił, ale logicznym wydawało się przypuszczenie, że gdyby Staviti uderzył ponownie, Cyrus nie zachowywałby się tak nonszalancko.
– Cześć, ślicznotko – zaświergotał Terence, czym potwierdził, że to nie Staviti zakłócił nasze spotkanie.
Otworzyłam szerzej oczy, gdy dostrzegłam stworzenie, które stanęło na potężnych tylnych nogach, by posilić się liśćmi na drzewie, po czym opadło z głośnym hukiem. Ślicznotko? Okej, jasne, rozumiem. Można to tak nazwać, o ile ktoś uważa za śliczne pięcioro oczu, dwanaście wrzecionowatych macek okalających twarz i olbrzymie, pulchne, włochate cielsko.
– Bobanda – wyjaśnił Cyrus, mówiąc równie cicho jak Terence. – Są bardzo rzadkie, żyją zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Jedna ich macka zawiera dostatecznie dużo jadu, żeby zabić dwunastu ziemian.
Kiedy minął szok wywołany dziwnym wyglądem istoty, ciekawość wzięła nade mną górę.
– Mogą skrzywdzić boga? – zapytałam.
Terence zachichotał, co zabrzmiało odrobinę wymuszenie.
– Nigdy nie pozwoliłbym moim stworzeniem zaatakować boga, natomiast gdyby Śmierć nawiązał ze mną współpracę nad pewnym projektem… – urwał pogrążony w zadumie. Z każdą chwilą czułam się coraz bardziej nieswojo, aż w końcu zamrugał i wrócił do tematu. – Mogą spędzić pod wodą pięćdziesiąt klików bez powietrza. Ich trucizna unieruchomiłaby boga na moment, ale nic w tym świecie nie zdołałoby tak naprawdę go zabić. Rzecz jasna poza innym bogiem.
Zamrugał ponownie i powoli odwrócił się do Cyrusa. Zdawali się w jakiś sposób porozumiewać bez słów, lecz zbyt interesowałam się niezwykłą istotą, żeby poświęcić temu więcej uwagi. Stworzenie ruszyło przez gęstwinę na masywnych nogach. Było niemal tak wielkie jak most obok Terence’a. Bobanda spuściła głowę, wyciągając macki i węsząc przy ziemi.