1. Archiwum.

959 39 45
                                    

Victoria

– A on na to że to ten sam kolor! – pisnęła a co się skrzywiłam, dotykając obolałego ucha. – Rozumiesz to?!

Mimo że był już maj pogoda w Garden City wcale nie rozpieszczała, co tym bardziej psuło mój i tak już okropny humor. Miałam ochotę zaszyć się pod kołdrą i udawać że nie mam miliona spraw do załatwienia tego dnia, jednak było to niewykonalne. Musiałam się z tym zmierzyć jak z Ginny, której usta się nie zamykały.

– Victoria tutaj jesteś! – zgromiłam spojrzeniem Emily, która starała się utrzymać na ustach sztuczny uśmiech. – Wybacz Ginny, ale potrzebuję Vicki.

– Nie ma sprawy. – zaśmiała się, machając ręką. – Widzimy się wieczorem na treningu Em.

Nie czekając dłużej, skierowałam się do wyjścia z terenu szkoły chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Ostatnie czego pragnęłam to nowej przyjaciółki z którą będę obgadywać całą szkołę.

– Ale na mnie to byś poczekała. – mruknęła japonka dorównując mi kroku. – Dzisiaj masz sesję racja?

– Niestety. – przewróciłam oczami czując na sobie jej natarczywy wzrok po wypowiedzeniu tych słów. – Po prostu mi się nie chce. Uwierz ale chodzenie dwa razy w tygodniu do Evy nie jest czymś na co zawsze mam ochotę.

Emily była mi jedną z bliższych osób w moim codziennym nastoletnim życiu, gdzie każdy żył zbliżającym zakończeniem się roku oraz egzaminami. To dzięki niej nie oszalałam z samotności i poczułam że jestem dla kogoś ważna.

– Musisz mi wybaczyć. Martwię się o ciebie. – przyznała z miną zbitego psa.

– Wiem o tym Em, ale robisz to niepotrzebnie. Daję sobie radę. – posłałam jej lekki uśmiech co ją trochę przekonało.

– Czyli dziś się nie zobaczymy już. – skwitowała a ja jej przytaknęłam. – Wyślę ci sprawozdanie z treningu. Do zobaczenia. – szturchnęła mnie w ramię i przeszła na drugi koniec ulicy gdzie znajdował się jej dom.

Sama przeszłam przez bramkę i biorąc ostatni głęboki wdech weszłam do przedpokoju. Piski i krzyki to była już codzienność do której i tak ciężko było mi się przyzwyczaić. Szczególnie w momentach gdy po wejściu do salonu stawałam na przeklętym klocku lego, który po tylu razach z pewnością mógłby zatopić się mi w skórze.

– Jasna cholera! – jęknęłam, łapiąc się za obolałe miejsce. – Zabiję! Przysięgam że zabiję!

– O Vicki wróciłaś. – uśmiechnęła się nerwowo Isla schodząc ze schodów. – I nie. – nagle spoważniała wiedząc co chcę powiedzieć. – To mały szatan przez, którego straciłam dziś moją ulubioną czerwoną szminkę i rubinowe kolczyki. Nie mam już sił, na szukanie po podłodze klocków lego. – położyła dłoń na biodrze a jej roztrzepany kok i poplamione dresy wystarczyły bym przyznała jej rację. - Zjesz obiad?

– Z chęcią. Zaraz do ciebie dołączę tylko zrobię tu porządek. – wyjaśniłam i zaczęłam się wspinać po schodach. – Genevieve! Do mnie, ale to już!

Dziecięcy śmiech wydobywający się z pokoju Isly sprawił że nie miałam problemu z odnalezieniem małego potworka, który z każdym dniem sprawiał że traciłam pokłady cierpliwości.

Z pomiędzy moim warg uciekło ciche prychnięcie, widząc niedomkniętą szafę. Podeszłam bliżej stając naprzeciw niej i zakładając ręce na piersi czekałam aż zrozumie że ją znalazłam.

– Wiesz że wiem gdzie jesteś? – upewniłam się.

– Tak. – ciche westchnięcie delikatnie mnie rozbawiło, jednak wciąż starałam się utrzymać swoją rolę.

Deux TombesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz