rozdział *11*

168 4 23
                                    

Obudziłam się będąc przytulona do blondyna który swoją drogą już  nie spał tylko głaskał mnie po plecach. Otworzyłam oczu siadając na łóżku płotki nie spały tylko rozmawiały po cichu jakby nie chciały mnie obudzić.

- wszystko w porządku Hayley - spytała Sarah. Patrzyli na mnie co mnie zdziwiło czułam sie dziwnie i niekomfortowo.

- nie rozumiem pytania - byłam trochę skołowana o co chodzi.

- miałaś chyba jakiś koszmar - odezwał się JJ - szeptałaś coś ale nie mogliśmy zrozumieć. -

Nie pamiętam nic ze snu skoro koszmar to pewnie śnił mi się Theo w ostateczności porwanie które ostatnio coraz częściej powraca do mnie w snach jak i w wspomnieniach.

- jest dobrze. A co do koszmaru to nieważne nic nowego - wstałam z łóżka podeszłam do szafy biorąc ubrania poszłam do łazienki.

Przebierając się w żółty top zasłaniający idealnie blizny na brzuchu do tego krótkie niebieskie spodenki i koszula biała z dlugim rękawem włosy związałam w wysokiego kucyka. Nie chcialo mi się malować czy obmywać już z rana wyszłam i wróciłam do płotek.

Nie wiedziałam co mam mówić więc po prostu odezwałam się zeby zeszli bo śniadanie będę robić to zjedzą. Może i potraktowali mnie koszmarnie ale w pewien sposób trochę też moja wina nie mówiłam im nic o sobie nic praktycznie na mój temat nie wiedzieli. Może kiedyś zrozumieją że chciałam ich chronić a jak nie to cóż najwidoczniej nie wart starań chciałam im powiedzieć wszystko po tym gdy mama wyzdrowieje z raka jednak było odwrotnie i tak chciałam im powiedzieć miałam dość trzymania tego w sobie ciągle chciałam móc o tym z kimś pogadać wtedy teraz wszystko się pogorszyło tylko.

Zjedliśmy śniadanie oczywiście standardowo zrobiłam je rownież tacie Theo i Rafe. Myślałam że po tym jak płotki podziękowały to pójdą o dziwo zostali i patrzyli się na siebie nawzajem zestresowani jak by porozumiewali się telepatycznie ich wzrok mówił "kto mówi? Ja? Nie".

- dobra co chcecie powiedzieć - przymróżyłam oczy patrząc się na nich. - John B ty powiedz zawsze to ty jesteś prowadzącym grupy - odparłam. Skoro nie potrafili zdecydować się kto mówi to sama za nich wybiore bo jestem cholernie ciekawa tego co mają do powiedzenia.

Chłopak chyba nie wiedział jak zacząć. - pojechałabyś z nami w jedno miejsce? - spytał.

Okej nie spodziewałam się takiego pytania. I co oni się tak tym stresowali niby przecież to głupie nic nie znaczące pytanie. Patrzyli na mnie wzrokiem proszącym o jak najszybszą odpowiedź.

- nie widze sensu po co miałabym jechac ale nudzi mi się więc w sumie nie mam nic do stracenia - Po tych słowach ruszyłam do drzwi zakładając buty oczywiście telefon miałam w kieszeni tylnej spodni. Po chwili płotki dołączyli do mnie zakładając buty po czym wyszliśmy wchodząc do vana.

Szczerze tęskniłam za tym vanem tyle w nim wspomnienień jest od tego autka wszystko się zaczęło gdy mnie nim potrącili do dziś pamiętam ten dzień jak by to było wczoraj od tamtej pory stałam się w końcu jedną z nich. Dalej zastanawia mnie kto normalny daje 13 latką prowadzić vana po ulicach kretyni zabić mnie mogli. Pamiętam te wszystkie chwile spędzone tutaj szczęśliwe czy smutne i tak były piękne. Również ciągle przesiadawaliśmy w domu Johna B najczęściej na wyrandzie było to nasze takie miejsce spotkań gdzie mówiliśmy sobie wszystko były tam mówione najgłupsze zwierzenia ale i tak każdy z nas zachowywał to dla siebie.

Nim się zoriętowałam byliśmy przed domem Johna B troche zdziwiłam się po co mnie tu przywieźli. Wyszłam z vana i poszłam pod dom weszłam na wyrande i usiadłam w fotelu czekając na to co ma się stać. Podeszli do mnie gdy jedno z nich wróciło z domu z deską do serfowania którą mi podali. Popatrzyłam na nich dziwinie nierozumiejąc po co mi to skoro mam swoją dopóki Kiara nie powiedziała bym odwróciła zrobiłam to co powiedziała.

Co to jest miłość? - JJ MaybankOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz