7. Domino, część pierwsza.

1.9K 70 35
                                    

Nie obudziłam się dzisiaj jak zwykle o 6:30, bo wogóle nie zasnęłam. Całą noc przewalałam się z boku na bok, katując samą siebie myślami. Gapiłam się pusto w sufit analizując po raz kolejny sytuację z wieczoru. Czy powinnam powiedzieć rodzicom? Może powinnam pójść na policję? A może powiem Hailie? Tylko co ona miała zrobić z tą informacją? Co ktokolwiek zrobi z tą informacją? Prawdopodobnie nic.
Zapewne i tak nikt mi nie uwierzy, bo nikt nie wierzy, nastoletnim dziewczynom. W końcu chcemy tylko atencji.
Postanowiłam milczeć. Zakopać to najgłębiej jak się da i nigdy nie wykopywać. Spaliłam obydwa listy, które mi wysłał, żeby nikt ich nie znalazł. Nie będę do tego wracać. Co zrobiłaby mama, gdybym się dowiedziała, że ukrywałam tą pogróżkę. Może gdybym odrazu coś z tym zrobiła to nic by się nie wydarzyło, ale ja wolałam wmówić sobie, że to tylko takie żarty.
Jedna myśl, nasuwała drugą, a potem kolejną i kolejną, aż sama wywołałam burzę w swojej głowie. Burzę, na którą nie miałam czasu. Z którą sama sobie nie poradzę, ale wiem, że nikt mi nie pomoże. Nie mogłam sobie pozwolić na porażkę. Nie teraz i nie jutro.

Leżałam tak do godziny szóstej. I tak kiedyś musiałam się podnieść.
Zwątpiłam czy chce wstawać. Zwątpiłam, czy dam radę. Po raz pierwszy zanim wstałam, uległam myśli, że mogę nie dać rady.
Miałam wybór. Mogłam złapać za rękę po mojej lewie, która wyciągnęłaby mnie z ciepłej kołdry i postanowiła do pionu, albo złapać za tą drugą. Rękę, która sprowadziła by mnie na dno.
Ja nie musiałam się zastanawiać, bo zawsze byłam wytrwała i zmotywowana, ale rzadko zdarzały się pogrążenia, z którymi musiałam się zmierzać. Zrozumiałam również, że nawet gdybym chciała się poddać, to moja matka niedopuściła by do tego. I ja. Ja również do tego nie dopuszczę. Nie poddam się na ostatniej prostej.

Oparłam ręce o boki umywalki. Spojrzałam na siebie w lustrze i obkręciłam się odrobinę, by zobaczyć coraz bardziej fioletowo-bordowe siniaki. Miałam podobne na nadgarstkach i przedramieniu, ale to łatwiej było ukryć niż szyję.
Dotknęłam lekko zaczerwienionych miejsc i przeszedł mnie lekki dreszcz. Poczułam jego dotyk na mojej szyi. Czułam jego zaciskające się palce i ból, który temu towarzyszył. Widziałam jego złość w oczach i tak potężny głos, że odrazu poczułam się bezbronna. Byłam bezbronna.
Odkręciłam lodowatą wodę i oblałam się nią pod twarzy. Musiałam się ogarnąć.
W tej porannej ciszy usłyszałam damski głos, który odrazu wyrwał mnie z rozmyśleń.
- Y/n?
Zawachałam się chwilę, ale klepnełam się lekko po policzku, by pobudzić myślenie.
- Tak, to ja. - oznajmiłam, udawając zadowolenie.
- Co tak wcześnie? - zaśmiała się.
To był dobry znak. Jej śmiech z samego rana jest zawsze dobrym znakiem.
- Obudziłam się i stwierdziłam, że nie będę marnować czasu.
- Bardzo mądrze! Pamiętasz, że dzisiaj przychodzi brat Hailie?
O nie. Kompletnie zapomniałam. To ostatnie czego chciałam. Po tym wszystkim, ostatnie  czego chce to obcy, agresywny chłopak w moim pokoju.
- Yhym.
- ZAPOMNIAŁAŚ?! - krzyknęła.
Od razu się domyśliła.
- Nie...tak, ale spokojnie. Mam wszystko pod kontrolą. - dodałam, by ją uspokoić.
- Musisz.
- Wiem, mamo. Wiem.
Po chwili ciszy odezwała się raz jeszcze.
- Skoczę kupić ci crossainta, co ty na to? - zaproponowała.
- Byłoby super. - odpowiedziałam.
Nie dostałam odpowiedzi z powrotem. Natomiast usłyszałam tylko oddalające się kroki, które jakby zwróciły mi tlen.

•••

Zostałam wezwana do dyrektora już na pierwszej przerwie. Pomijając fakt, że nidgy nie jestem wzywana do dyrektora, to jeszcze przed domofon.
To kolejna rzecz do skreślenia na liście rzeczy, których w porównaniu do nastolatek w moim wieku nigdy nie zrobiłam. Przerażało mnie, że tak bardzo zaczęłam się zmieniać.
Weszłam do środka gabinetu pewnym krokiem z promieniującym uśmiechem na twarzy. Kodeks Lucy.
Usiadłam tak jak poprosił mężczyzna na jednym z jego super wygodnych foteli i od razu zaczęłam mówić moją wcześniej przygotowaną formułkę.
- Panie dyrektorze. Wiem czemu tu jestem i bardzo chcę przeprosić. Nie powinnam zakładać golfu zamiast koszuli, ale wszystkie były w praniu. Nie miałam co innego do założenia, ale to się już więcej nie powtórzy, dopilnuje by kupić zapas białych koszul. - powiedziałam na jednym wydechu.
Musiałam założyć golf, by jakoś to zakryć. Chociaż zasłaniałam to pół godziny podkładem, którego nigdy nie używam, to i tak to nie starczyło. Do tego byłam wyjątkowo w rozpuszczonych włosach, które opadały mi na ramiona, więc czułam się bezpiecznie. No może z tym faktem, że nikt nic zobaczy.
Spojrzał na mnie, a ja czekałam na jego reakcję. Gdy uśmiechnął się i lekko zaśmiał, spadł mi kamień z serca, ale z drugiej przeżyłam niemały szok.
- Oh, dziecko drogie. Nic się nie stało.
- Stało się. - oznajmiłam pewnie.
- Nie po to tu jesteś. Mam do ciebie inną sprawę, a tym się nie przejmuj, góra ma być biała, ale jak nie będzie to koszula to jakoś to przeżyje.
- Inną sprawę? - spytałam.
- Tak.
- Do mnie? - upewniłam się.
- Do ciebie.
- Słucham.
- Co rok jest organizowana debata między uczniami z najlepszych szkół w Pensylwanii. Każda szkoła wystawia jednego, najlepszego ucznia swojej placówki. Nigdy nie braliśmy w tym udziału, mimo tego, że poziom naszej szkoły jest wysoki, to nigdy nie spotkałem odpowiedniej osoby. Aż do teraz.
- Oh to super! Mam przy czymś pomóc?
- Masz wziąść udział. - oznajmił pewnie.
- Co?
- Wystawiamy ciebie. W tym roku temat przewodni to ekologia, a na pierwszym etapie jest temat: Czy wegetarianizm służy naszej planecie?
- Temat wydaje się być bardzo prosty i przyjemny, ale nie wiem...
- Jeśli chodzi o poziom to spokojnie z każdym etapem jest trudniejszy temat. Dlatego ty jesteś stworzona do tej roli!
- Bardzo bym chciałam wystartować, ale muszę omówić to z rodzicami.
- Rozmawiałem z twoimi rodzicami.
- Słucham?
- Twoja mama była bardzo podekscytowana i od razu się zgodziła.
- Nic dziwnego. - powiedziałam cicho i przewróciłam oczami.
- Coś nie tak?
- Nie...
- Tylko ty masz w sobie to coś by wystartować. - kontynuował swój monolog.
Widziałam tą iskierkę w oczach i szczęście promieniujące na jego twarzy z powodu, że może kogoś wystawić.
Przez chwilę zrobiło mi się go szkoda, ale musiałam myśleć o sobie. Myśleć o Harvardzie. Wiem, że coś takiego dobrze by wyglądało w dokumentach, ale mogę wystartować jeszcze za rok.
Zastanawiałam się chwilę i analizowałam czy wogóle jest to możliwe. I wtedy w mojej głowie zrodził się nowy pomysł. Super pomysł.
- Mam propozycję. - oznajmiłam i uśmiechnęłam się chytro na samą myśl, co zamierzam zrobić.
- Tak?
- Jeśli do końca tego tygodnia nie znajdę panu idealnego kandydata to wystartuje, ale niech pan da szansę innym.
- No nie wiem.
- Myślałam, że stawia pan na samorozwój swoich podopiecznych. - oznajmiłam.
Zgadzam się z stwierdzeniem, że manipulacja nie jest ani moralna ani dobra, ale czasami potrafi być potrzebna i pomocna. Pozatym było to w dobrym celu. Wszystko robiłam myśląc o dobrej przyszłości.
- Stawiam, ale...
- Ale...
- Dobra. Niech będzie. - oznajmił, a ja w myślach biłam sobie brawo.
Znalezienie odpowiedniej osoby nie będzie trudne, bo ja od samego początku miałam ją na myśli.
Taka mała zemsta.

Tony Monet x reader • NIENAWIŚĆ MOŻNA ULECZYĆ TYLKO MIŁOŚCIĄ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz