Rozdział 7

626 59 0
                                    

Obudził mnie dźwięk kroków. Odwróciłam się do strony drzwi będąc ciągle pod materiałem. Miałam zmrużone oczy i zachrypnięty głos. Caroline nadal spała. Była przykryta cała oprócz prawego uda. Jej włosy ułożyły się na całej powierzchni poduszki. Może mi się przesłyszało. Carl na pewno nie hałasowała, nawet nie chrapała ani nie oddychała przez usta. Pochyliłam się lekko, by sięgnąć po telefon. Było po siódmej. Postanowiłam pójść dalej w kimę.

Obudziłam się jakość półtorej godziny później. Jej już nie było. Pościel była odsunięta na drugą połowę łóżka. Zebrałam się zostawiając w tym samym stylu moją pościel. Przeszłam przez korytarz i zeszłam po schodach, trzymając się metalowej barierki. Z rana, po chwili, gdy wstanę z poziomej pozycji, zawsze moje oczy jakby się wyłączają, a widok robi się jak czarne, prawie niewidoczne mrowisko. Ciężko mi jest wtedy, czuję, że nie mogę oddychać. Chwyciłam telefon domowy, który był włożony do ładowarki na komodzie w salonie. Usłyszałam za sobą donośny pisk, odwróciłam się, stała tam Carl z ręką na lewej piersi i trzymając się ściany, głęboko oddychała.

- Boże, Ana. Nie strasz ludzi w cudzym domu.

- Dla mnie nie taki cudzy. Choć nieraz tak czuję. - i wróciłam do telefonu. Dziewczyna za mną usiadła na kanapie, jak usłyszałam i włączyła TV. Nie wiedziałam gdzie jest mój telefon, lecz znałam numer taty oraz Matta na pamięć. Wybrałam najpierw taty, Matthew być może śpi, a go najbardziej w tamtej chwili było szkoda budzić. Sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Czwarty.

- Halo, córciu? - zapytał ziewając i zapewne rozciągając, bo usłyszałam pękanie kości.

- Cześć, tato. Obudziłam cię? Mogę zadzwonić później.

- Nie, nie. - przerwał mi. - Nic się nie stało, a jak tam? Wszystko dobrze?

- Tak, ale to mało ważne. Jak tam z Matthew? Strasznie się martwimy.

- Aktualnie przysypia, lekarze mówili, że będzie coraz lepiej. Niedługo będzie zdrów jak ryba! - chwila ciszy. - Powiesz mi teraz co dokładnie się tam stało? - cholera, cholera, cholera. Nie lubię kłamać, zwłaszcza mojego tatę. Ale to chyba nie do końca kłamstwo, przecież został pobity. Nadal nie wiemy przez ilu, jaki był cel tego pobicia i kim byli.

- Em, wiesz to chyba nie czas na tę rozmowę. Wrócicie, porozmawiamy na spokojnie. Ej, ej, poczekaj. A rodzice Matta? To oni nie powinni się tym interesować? Gdzie oni są?

- Są tutaj, ale nie zapominaj, że to ja poniosłem za niego odpowiedzialność. - powiedział z lekką chrypką. - Jadłaś coś bynajmniej?

- Tato, proszę cię, nie jestem już dzidziusiem. Umiem o siebie zadbać, nie rozumiesz? - i cała dalsza rozmowa trwała w taki sposób, czyli jego rodzicielskie i nadopiekuńcze tematy, moje jęknięcia i prowadzenie do porządku, bo ja naprawdę nie jestem małym dzieckiem.

Zjadłam śniadanie z niesmakiem. Nie miałam nadal ochoty jeść czegokolwiek. Carl cały czas wpatrywała się we mnie wymownym wzrokiem, nie podobało się jej to, że nie chcę jeść i nie ukrywała tego.

- Rozumiem, że Matt miał 'wypadek', ale nie wierze, że aż tak ci się odechciało jeść. Zawsze jadłaś to co lubisz i ile chcesz. Przypuszczam, że to nie tylko przez Matta nie masz apetytu, coś jeszcze musi być. - nie odezwałam się, przewróciła tylko oczami i nie mówiła nic więcej. Racja, to nie tylko przez niego. Zastanawiam się nad tym Joe, co chce, skąd mnie zna, dlaczego musiał zrobić, to co zrobił.

Ruszyłyśmy do szkoły razem, mama Carl przywiozła jej plecak i ciuchy. Oczywiście nie powiedziałyśmy o tym co się stało od razu, Carl ma o tym jej powiedzieć, gdy już wróci do domu. Nie zareaguje burzliwie, to było pewne, bo była kochaną i przemiłą kobietą, matką i żoną.

Carl miała pierwszą biologię, ja matematykę, tak bardzo nienawidzę tego przedmiotu. Siedziałyśmy razem na jednej z ławek przed szkołą. Rozmawiałyśmy na różne tematy, ale nadal trochę było jak z rana, czyli niezręcznie, ponieważ obydwie myślałyśmy nad tą sprawą. Dzwonek. Ruszyłyśmy do klas z wielką pogardą. Rozdzieliłyśmy się przy planie gdzie nasze drogi ruszały w inne strony. Tego dnia był upał, straszny upał, lecz ani jedna kropla potu nie spłynęła z mojego ciała, nie to samo z resztą uczniów. Byłam już prawie u celu znalezienia się w klasie.

- Ej! - nie odwróciłam się, pomyślałam, że to nie mnie ktoś woła, cały korytarz był zapełniony ludźmi. - Ej, czekaj! - po chwili poczułam na moim gołym ramieniu zimną dłoń. Odwróciłam się i kto by się spodziewał, pomyślałam. Ten gnojek. Miałam ochotę dać mu ostrą fangę w nos, ale zanim cokolwiek zrobiłam, pociągnął mnie za nadgarstek.

- Musimy porozmawiać. - stanął przy jednej z szafek. - Słuchaj...

- Nie to ty posłuchaj. - wyrwałam rękę z jego uścisku. - Nie obchodzi mnie kim jesteś, skąd czy Bóg wie co. Odwal się ode mnie i moich przyjaciół, jasne?

- Posłuchaj, że. - znów złapał mój nadgarstek. - To co wczoraj stało się z twoim kolegą to nie moja wina, ale wiedz jedno, że to ostrzeżenie.

- Czyli wiesz kto to był. Mów kogo zesłałeś na Matta!

- Nikogo nie zesłałem na twojego durnego kolegę, gdybyś się wtedy nie zjawiła w parku, nie byłoby teraz żadnego problemu. - nie był zdenerwowany, ale nie był też szczęśliwy z naszej rozmowy. Zresztą vice versa. - Nie możesz nikomu powiedzieć o tej rozmowie, o tym wypadku, o niczym rozumiesz?

- Jesteś nienormalny, to co mi zrobiłeś jest nienormalne! Nikomu mam nie mówić? Człowieku to co robicie ze swoją zgrają palantów jest niewyobrażalnie chore. Jak można bić kogoś za nic do prawie że utraty przytomności. On trafił do szpitala zdajecie sobie z tego sprawę?

- Czyli nie rozumiesz, kto by pomyślał. Bądź więc po lekcjach przy drabinie na dach za szkołą. Znasz to miejsce i drogę dotarcia do niego doskonale. - powiedział twardo, nie chciał słyszeć odmowy.

- Co? Czy ty mnie w ogóle słu...

- Bądź i nie gadaj tyle. Ile można?! - warknął po czym puścił mój nadgarstek i wymowny spojrzeniem odprowadził mnie do klasy. On ma złe plany, a ja jestem kompletnie w dupie.

Na lunchu spotkałam Missy, która od razu spytała czy jej matka nie zrobiła niczego głupiego. Zagadywała mnie cały czas kiedy mnie widziała. Widziałam również, że jest bardzo nieśmiała w stosunku do innych. Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek. Nigdy nienawidziłam chodzić do szkoły, przebywać w niej i robić w niej cokolwiek. Wyjątek jest jeden. Mogę spotykać się tam z przyjaciółmi. Teraz coraz rzadziej ze względu na tego palanta i jego świty. Choć sama nie jestem pewna czy jest ich kilku czy tylko dwoje.

Koniec lekcji. Może jestem głupia, naiwna lub totalną idiotką, ale postanowiłam pójść na spotkanie z tym zbójem. Byłam ciekawa tego co chce mi powiedzieć. Nie używałam telefonu od tamtej rozmowy, chyba, żeby zobaczyć godzinę, ponieważ chciałam posiadać dużo baterii, jeżeli miałoby mi się coś stać. Będę miała do kogo zadzwonić. Ruszyłam na miejsce spotkania.

Oko LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz