Rozdział 12

123 8 3
                                    

Spacerowaliśmy po pobliskiej, ale nieznanej mi dzielnicy. Powinnam czuć się zagrożona, ale nie czułam, bo byłam z nim. Będąc z nim, czułam się także zdenerwowana. Próbowałam sobie poukładać, to o czym mówił Joe.
- Zabiorę Cię do domu, tam będziesz bezpieczna. Będziesz z dala od niego.
- Nie chcę wracać. - odpowiedziałam stanowczym tonem.
- Huh?
- Powiedz mi prawdę, powiedz mi o czym mówił Joe.
- O czym ty mówisz? Kochanie jest późno, zabiorę Cię zanim twój ojciec zacznie się martwić. - próbował się wymigać i mnie objąć, ale się odsunęłam, na co odpowiedział lekkim kaszlem.
- Koniec wymigiwania się Tobin. Koniec kłamstw, koniec żartów. - patrzył na mnie poważnie do momentu, gdy zadzwonił dzwonek jego telefonu, po który zaraz sięgnął. - Nie do wiary. - złapałam się za biodra. - Odbierzesz? - odebrał. Akurat, gdy mieliśmy porozmawiać o czymś poważnym.
*
- Halo?
- Ty jej powiesz, albo ja się za to zabiorę. Jeżeli ja to zrobię, to zrani ją to dwa razy mocniej.
- Nie taka była umowa.
- I tak by się dowiedziała. Im dłużej się ociągasz, tym bardziej to ją skrzywdzi.

*
Po wysłuchaniu jednej strony konwersacji, zawiesiłam ręce na klatce piersiowej.
- Naprawdę Cię przepraszam..
- Nie przepraszaj, po prostu mnie zostaw.
- Ana. - przybliżał się do mnie, starając się dotknąć, ale nie chciałam. Nie chciałam więcej być opuszczona, więcej kłamstw, więcej ryzyka, że może coś mu się stać.
- To koniec.
- Żartujesz sobie. - wtedy spojrzał głęboko w moje oczy. - Ty wcale nie żartujesz.
Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach, więc odwróciłam się na pięcie i skierowałam do domu. Nie wołał mnie ani nie szedł za mną, bo wiedział, że to nic nie zmieni. Chyba zrozumiał, że dopóki prawdy mi nie powie, to nie mamy o czym rozmawiać.
Trzasnęłam drzwiami, choć tego nie chciałam. Tata wychylił się zza rogu, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Dużo mnie ominęło?
- Dość sporo. - rzuciłam nerwowo, siadając na kanapie.
Siadł na fotelu i zaczął bawić się palcami.
- Tobin? - spojrzał na mnie, a ja tylko przytaknęłam. - Wszystko będzie dobrze. Gdy ja byłem w twoim wieku...
- Przestań.
- Co przestać?
- To wszystko. To robienie nadziei, te opowiastki jak to było gdy byłeś w moim wieku, sam wiesz, że to co było nie jest jak teraz. Wszystko się zmienia i zmieniać będzie. Te głupia wiara w to, że jutro będzie lepiej lub, że będzie tak idealnie jak było. Wiem, że tęsknisz za mamą, ale już jej nie ma! Nie ma i nie będzie! - wstałam, wpatrując się ze złością w oczach na niego. Siedział jak kamień z z lekko rozszerzonymi ustami. Nie wiem, dlaczego wspomniałam o mamie. Może dlatego, że sama się jeszcze nie pogodziłam z tym i mówiłam również o sobie.
Okrążyłam kanapę i pobiegłam po schodach. Trzasnęłam drzwiami, po chwili je zamykając na zamek. Położyłam się na plecach na wygodnym łóżku. Starając się nie rozpłakać z utraty sił, zasnęłam.

*

Błądziłam po cichych ulicach New York'u we flanelowej koszuli, skórzanej kurtce i czarnych jeansach. Rozkojarzona, nie wiedząc gdzie jestem, zaczęłam przyglądać się murowanym ścianom budynków, obok których przechodziłam. Miasto nie wyglądało jak zwykle, wyglądało okropnie. Graffiti, gdzieniegdzie kreda, piasek czy butelki po piwie. W chwili nieuwagi, przewróciłam się o jedną z nich. Podnosząc głowę, a potem całą siebie, zauważyłam pod sobą narysowaną cyfrę 7. Ignorując to, powędrowałam dalej. Miasto było ciche, na ulicach nie było żywej duszy, jakby wszyscy poginęli. Skupiłam uwagę na rozbitą szybę salonu fryzjerskiego. Wewnątrz panował nieporządek, ciemność i niepokój. Zdawało mi się, że mógł ktoś tam być, lecz wolałam nie sprawdzać. Ponownie idąc, trafiłam na kogoś. Szłam dalej i odwróciłam się, by spojrzeć na postać, w którą wpadłam. Był to staruszek z laską w czarnej koszuli, a na niej biała cyfra 3. Nieco zdezorientowana, szłam coraz szybciej i szybciej, aż usłyszałam kroki za mną. Zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. Usłyszałam krzyki, które wywróciły mnie z równowagi i wpadłam do malutkiej dziury, która w środku była ogromna. Przynajmniej tak mi się zdawało, gdy usłyszałam echo mojego upadku, bo niczego nie widziałam. Jakieś światło zapaliło się nad moją głową. Był to wielki zegar wyznaczający godzinę piątą. Nie miałam pojęcia czy po południu czy rano, bo to nie było ważne. Zegar zaczął bić tak głośno, że nawet głuchy by to usłyszał. Złapałam się za głowę, która mogłaby zaraz mi pęknąć.

*

Budzik.

Budzik uratował mnie od tego chorego snu, raczej chorego koszmaru. Było po dziewiątej. Siadając prosto, zawiesiłam nogi za łóżko. Siedziałam tak, aż nie dotarło do mnie co się dzieje. Jestem chora. Jestem nieuleczanie chora. Inaczej nie można tego sensownie wytłumaczyć. Czułam się okrutnie, desperacko wściekła i pragnąca w coś uderzyć. Po chwili czułam się, jak ręka mi drętwieje i wściekłość przemieniła się w smutek, a potem w neutralność. Nie czułam nic, kompletnie nic. To było jak przeogromna pustka, która ogarniała najpierw mój umysł, a następnie moje ciało. Nie czułam nic i zamknęłam oczy.
Po kilku minutach wyszłam z pokoju, cicho zamykając drzwi. Zeszłam na dół, mając nadzieję, że tata tam jest i będę mogła go przeprosić za moje humorki. Czułam się okropnie z tym co zrobiłam. Wyczułam smażenie czegoś na patelni. Był w kuchni, widząc go uśmiechnęłam się lekko. Na chwilę. Uśmiechał się sam do siebie, podśpiewując sobie piosenkę.
- Tato? - Po wczorajszym myślałam, że będzie zły, smutny czy inny.
Spojrzał na mnie i przywitał się najmilej jak potrafił.
- Pomyślałabym, że uderzył w ciebie piorun, gdybym tylko cię nie znała. Ale to chyba wygrana na loterii. Co się stało? - zaśmiał się pod nosem.
- Uświadomiłaś mi, że powinienem iść dalej. Powinniśmy.
- Ale z dnia na dzień się tak nie da.
- Próbowałem dzień w dzień w ciągu czterech lat. To wystarczy dla mnie. - już wiedziałam, że mówi o mnie. Wyłączył gaz i podchodząc, przytulił mnie. - Tobie też się uda.

Po kilku cichych i przygnębiających mnie dniach wróciłam do szkoły. Wcześniej wyprosiłam tatę, bym została w domu przez kilka dni. Najpierw kompletnie nie spodobał mu się ten pomysł, ale się złamał. Powiedziałam mu, że jest nowa osoba w szkole, z którą mam na pieńku i nie chcę się z nią widzieć. Tak naprawdę bałam się iść tam i spotkać Tobina, że jeśli znowu go zobaczę to pęknę i zacznie się od nowa te piekło, w którym moi przyjaciele są ranni i bezradni. 

Tata podrzucił mnie pod szkołę, jadąc do pracy. Wszystko wyglądało jak zwykle. Uczniowie, nauczyciele, pogoda. Jednego nie zauważyłam, najważniejszego. Nigdzie nie było uśmiechających się mych przyjaciół. Weszłam więc do szkoły i kierując się pod klasę, w której miałam mieć lekcję za kilka minut. Nie było ich. Przeszłam od budynku szkolnego po hale gimnastyczne. Popytałam wielu ludzi, ale mówili tylko, że nie ma ich od dwóch dni. Tego dnia byłam strasznie samotna i nie mówię tu o lansowaniu się z jakimiś ludźmi po szkole. Tęskniłam za nimi, za wszystkim co było przed tym cholernym wieczorem. Chcę, aby wszystko wróciło do normy.


  _________ 


Jestem wam winna przeprosiny i kilka rozdziałów przez tą 5-miesięczną przerwę, ale przez sprawy zdrowotne nie miałam kiedy i jak ich napisać. Szczerze to też w ciągu tych miesięcy straciłam wenę i kilka razy chciałam napisać cokolwiek ale po prostu nie potrafiłam. Wiedziałam, że jak spróbuję coś napisać to wyjdzie coś totalnie idiotycznego a nie chciałam wam podawać gówna na patyku. Ten rozdział również nie urywa dupy, ale miałam gorsze pomysły na napisanie go. Strasznie was przepraszam za nieobecność i postaram się teraz naprawdę na częstsze dodawanie rozdziałów niż kilka miesięcy haha :) 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 10, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Oko LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz