Rozdział 8

611 66 3
                                    

Gorąco. Cholerny skwar. Nienawidzę upału, szczególnie, gdy się gdzieś spieszę. Choć teraz nie powinnam się spieszyć, bo po co. Jestem przecież mistrzyni spóźnialstwa. Byłam pewna, że ten chłopak się spóźni, bo przecież nie przepadamy za sobą, ale jak kazał mi przyjść to musiało to być coś ważnego. Szłam dobrą minutę z moim tępem, gdy już znalazłam się na miejscu, o dziwo nikogo nie było. Chwilę tam poczekałam i napadła mnie myśl, żeby wrócić do domu. Jego strata, ja nie prosiłam o żadne spotkanie. Poprawka - nie kazałam nikomu przychodzić na spotkanie. Zrobiłam niemal 3 kroki kiedy usłyszałam wołanie.
- Anastasia! - odwróciłam się i zobaczyłam go, który stał na brzegu dachu. Zdziwiłam się, bo nie rozmawialiśmy nigdy o sobie, kłóciliśmy się.
- Skąd znasz moje imię? - uniosłam jedną brew do góry, zapewne wyglądałam jak mój berfer od angielskiego.
- Muszę znać ludzi, z którymi rozmawiam, a ty nie zaszczyciłaś mnie swoim imieniem. - stałam jak słup, nie wiedziałam co mam zrobić. - Idziesz, czy będziesz stała tam cały dzień?
Weszłam po drabince i moim oczom ukazał się jego podbródek. Wystraszyłam się, mało brakowało a spadłabym z dachu. Przytrzymał mnie za ramię i lekko popchnął do przodu, bym nie spadła. Spojrzałam na niego wybrednym wzrokiem, nie potrzebowałam od niego pomocy. Usiadł na dobrze mi znanej ławce, na co spojrzałam pytająco.
- Co? Ta ławka? Nikt tu nie przychodzi z wyjątkiem mnie, pozwoliłem sobie postawić tu ławkę. Nie lubię siedzieć na cemencie.
- Ktoś pozwolił ci tu przynieść ławkę? Skąd ją wziąłeś?
- Z parku. - wiedziałam, że skądś ją kojarzę. - Nikt mi nie musi pozwalać. - wstał i jedną ręką z wewnętrznej strony pokazał ławkę. - Proszę.
Usiadłam, zrobił to samo w idealnej odległości. Nie byliśmy blisko to dobrze, po tym co zrobił boję się być blisko niego. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i czekałam. Czekałam na cokolwiek z jego strony, przecież po to tu przyszłam, nie?
- Nie powinno cię wtedy tam być, wiesz w parku.
- A ty nie powinieneś być skończonym deklem, ale los jednak postanowił nas ukarać. - spojrzałam na niego szybko i wróciłam wzrokiem na otaczający nas beton.
- To co się stało z twoim kolegom to nie moja wina! Uwierz w końcu.
- Jak uwierzyć nieznanej osobie? A no, przepraszam. Ty jesteś moim porywaczem i człowiekiem, którego pies prawie co mnie zagryzł.
- Chcesz wiedzieć coś? Chcesz znać prawdę? - kiwnęłam głową, nawet wszystko co mi powie nic nie zmieni. - Nie mam żadnego cholernego psa, to co widziałaś nie było psem.
- A czym niby? Może wilkiem? O, o. A może wilkołakiem? - parsknęłam śmiechem na co on kalsznął. Spojrzał na mnie wzrokiem prawdomówcy, choć nic nie mówił. - No to pokaż co potrafisz, piesku. - wybuchnęłam śmiechem, ale jego mina nie mówiła o niczym dobrym. No co, przecież to śmieszne. Nic takiego nie istnieje, tak jak wampiry czy duchy. Dla mnie najbardziej prawdopodobne było to, że mógł przebrać się za niedźwiedzia. Było ciemno, nawet mi mogło się wtedy przewidzieć.
- Pamiętasz to? - schylił się, po czym odwrócił do mnie. Piekielne, czerwone oczy. Wystraszyłam się, ale postanowiłam udawać twardą. To mogło oznaczać wszystko.
- Soczewki, pff. Też mi wielkie halo. - zachichotałam na co odpowiedział groźną miną.
- Nie przekonałem cię chyba. - pokręciłam głową, a on wstał. Porozglądał się, co zrobiłam to samo. Spojrzał mi prosto w oczy i napiął chyba wszytkie mięśnie. Rozszerzył ramiona, a jego paznokcie się wydłużyły. Tak samo jak włosy na rękach i brodzie po bokach. Uszy również, zostały trochę zniekształcone. Jego twarz minimalnie sie zmieniła i dopiero w tamtej chwili mogłam ujrzeć podobieństwo jego i wilka. Kolor jego oczu nie zmienił się.
Sama nie wiedziałam co sądzić, co myśleć, co robić. Byłam w największym szoku w calutkim mym życiu. Siedziałam. Co miałam zrobić? Uciec? Zostać?
Jego ciało znów zmieniło się, tym razem na rasę ludzką. Widział w moich oczach strach, było to pewne.
Za mną usłyszałam powolne klaskanie. Wzrok chłopaka przeniósł się na źródło dźwięku. Zrobiłam to samo, widząc idącego w naszą stronę mężczyznę, wstałam.
- Brawo, brawo, chłopie. Może jeszcze burmistrzowi pokażesz pazurki i kiełki? Jestem pewien, że będzie zachwycony. - Ustał kilka kroków przed chłopakiem z założonymi rękami na klatce piersiowej. Był trochę wyższy niż ten chłopak. Miał czarne, podobne do niego włosy, ale bardziej przystrzyżone po bokach. Zielone oczy, czarna bluza z kapturem, biała bluzka, czarne spodnie i jakieś czarne obuwie. Czy wam do cholery nie jest gorąco? Ja w takich ciuchach dawno leżałabym na patelni i smarzyła jak placek ziemniaczany.
- Nie wtrącaj się, to moja sprawa komu pokazuję kim jestem. - zmarszczył odrobinę brwi i wyprostował się. Patrzył tylko na niego, jakby mnie nie było.
- Potem to będzie wszystkich naszych sprawa, gdy będziemy mieć problem z ludźmi. - tym razem wzrok mężczyzny przeniósł się na mnie. Po chwili powolnym ruchem zaczął iść w moją stronę, po czym mnie okrążył. - Chyba, że znów mam ci pomóc i rozwiązać nasz problem. - jego paznokcie wydłużyły się tak samo jak temu chłopakowi. W tamtej chwili miałam ochotę zacząć się modlić, wołać o pomoc, krzyczeć. Byłam wystraszona na maxa. Nie mogłam nic powiedzieć. Kula w mym gardle zatrzymywała dostęp słow z moich ust.
- Nie dotykaj jej. Wiem, komu powieżam informacje, a szczególnie takie ważne informacje, więc bierz swoje dupsko i zjeżdżaj. - mężczyzna szybko znalazł się krok od chłopaka. Trzymał tym razem ręce za sobą.
- Nie będę ufał komuś komu ufasz, dopóki ten ktoś nie pokaże, że można mu ufać. A wiesz, że zdobycie mojego zaufania jest dość trudne. - mężczyzna zaczął wracać skąd przyszedł. Szedł wolnym tępem.
- Mi przyszło to łatwo. Nie wiem jak jest z innymi. Chyba muszę być naprawdę dobry w te sprawy.
- Jesteś wyjątkiem i wiesz dobrze dlaczego. Więcej się nie wywyższaj, Carter.
CO.
Mężczyzna spojrzał na niego a potem na mnie.
- A ty lepiej uważaj. - rzekł w moją stronę i odszedł. Chłopak na mnie nawet nie patrzył. Oglądał drogę odejścia wyższego mężczyzny. Podeszłam, pociągnęłam go za ramię.
- Carter? Jesteś bratem Mis...
- Tak, jestem.
- Czyli to ty byłeś zamazany na zdjęciu.
- Byłaś w moim domu? - uniósł jedną brew.
- Nie ważne. - patrzyliśmy sobie oboje w oczy. Nadal nie mogłam uwierzyć, że on jest tym czymś. Nie, ja nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Że wilkołaki istnieją, a tym bardziej w naszym mieście, gdzie to w ogóle do siebie nie pasuje.
- Powinnaś już wracać. - zapewne wiedział, że chcę go o coć zapytać, a on nie chce odpowiadać na żadne z moich pytań.
- Dlaczego mnie broniłeś? Przecież dowiedziałam się o twojej tajemnicy, nie masz pewności czy komuś o niej powiem. Mogłeś się pozbyć problemu. Dlaczego?
- Zawsze bronię ludzi. Nie jestem skończonym dupkiem, a tym bardziej, gdy chodzi o dziewczynę. A teraz powinnaś iść, nie wiadomo na kogo trafisz lub na co. - zrobiłam tak. Schodziłam z drabinki, patrząc jak on patrzy się na mnie z ostrożnością. Z ostatniego stopnia zeskoczyłam i zaczynałam iść do głównego wyjścia szkoły.
- Tobin. - odwróciłam się i pytająco pokręciłam głową. - Jestem Tobin.
- Miło poznać. Szkoda, że w takich okolicznościach. - powiedziałam na co się zaśmiał. Ostatni raz spojrzałam na rozbawionego chłopaka i odeszłam. Zadzwoniłam w trakcie do Carl.

Oko LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz