Number eighteen

6.7K 490 5
                                    

Jackie's POV:

Mój umysł przestał kontaktować dokładnie w chwili, kiedy jego oczy się zamknęły. Łzy przysłaniały mi widoczność, ale czułam na sobie wzrok ojca. To, że przez cały ten czas krzywdził mnie jeszcze rozumiem. Nie dam mu jednak żadnej satysfakcji z tego co zrobił. Zgnije w więzieniu i zapłaci za każdą wylaną przeze mnie łzę.

***

Karetka z piskiem opon zatrzymała się pod szpitalem. Cały czas drżącymi dłońmi trzymałam lodowatą dłoń Calvina. On nie mógł mnie teraz zostawić. Nie przeżyłabym straty kolejnej bliskiej mi osoby. Dlatego życie tak bardzo daje mi w kość? Dlatego los się na mnie uparł i odbiera mi wszystko co wspaniałe? Czy ja proszę o wiele? Chce tylko aby ludzie, których kocham byli przy mnie i sprawiali, że każdy dzień byłby piękniejszym.

-Proszę pani, nie może pani tam iść.- z zamyślenia wyrwał mnie głos jakiegoś mężczyzny. Nawet nie zauważyłam, że dawno znajdowałam się w szpitalu. Dłoń Calvina wyślizgnęła się z mojej, a ja zostałam zatrzymana przez obcego mi mężczyznę. Nie miałam siły się z nim szarpać. Nie miałam siły nawet płakać. Wydarzenie dzisiejszego wieczoru mnie przytłoczyły. Obraz ojca wywoływał u mnie wściekłość, ale zaraz za nim miałam przed oczami twarz Calvina, jego zakrwawiony podkoszulek...

Łzy po raz kolejny spłynęły po moich policzkach, a ja osunęłam się po zimnej ścianie zaraz obok drzwi na blok operacyjny. Nie miałam już na nic siły. Wszyscy w moim otoczeniu ginęli. Wszystkich, których kochałam, na których mi zależało... wszyscy mnie opuszczali i skazywali na jeszcze większe cierpienie. Dlaczego Boże znowu mi to robisz? Za co mnie każesz? Nie lepiej od razu mnie zabić? Tak cieszy Cię moje cierpienie i ból jaki sprawiasz za każdym razem, gdy ktoś mi bliski umiera? Na prawdę możesz zabrać mi wszystko, ale na pewno nie pozwolę Ci zabrać Calvina...

-Jackie!- usłyszawszy swoje imię poderwałam się na równe nogi widząc zmierzające w moją stronę postacie. W czterech z nich rozpoznałam rodzinę Turnerów. Kobieta, która ledwie trzymała się na nogach musiała być matką Calvina. Wszyscy podeszli do mnie, jednak wspomniana kobieta zatrzymała sie kilka metrów wcześniej, patrząc na mnie z bólem w oczach. Przeniosłam swój wzrok na swoje ubranie i ręce, które całe były umorusane krwią. Krwią Calvina. Krwią chłopaka, który pomógł mi przejrzeć na oczy, który w tak krótkim czasie pokazał mi, że życie ma sens, która nie odpuścił mimo, że nie raz byłam wredną suką. Krew chłopaka, którego pokochałam nie zważając na wszystkie przeciwieństwa losu.

-Dziecko co się stało?- zapytał pan Turner, opiekuńczo kładąc rękę na moim ramieniu. Nadal byłam zszokowana faktem, że miałam na sobie krew osoby, którą kocham.- Jackie?

-Ja szarpałam się z ojcem i-i Calvin przyszedł, a o-on nagle wyciągnął bron i-i strzelił. T-to działo się ta-tak szybko... j-ja nie mogłam ni-nic zrobić..- głoś mi drżał i co po chwila się jąkałam. Łzy spływały po moich policzkach jak najęte. Za nic w świecie nie potrafiłam ich opanować.

Zdziwiło mi kiedy pani Carter, dosłownie rzuciła się na mnie zamykając w szczelnym uścisku. Płakała. Jej głośny szloch szumiał w moich uszach, a poczucie winy jeszcze bardziej ogarniało duszę.

-Wszystko z nim będzie dobrze. Przeszedł w życiu tyle, że żadna kula go nie pokona. A na pewno nie pozwoli jej zrobić tego teraz, ponieważ w końcu odnalazł swoją właściwa kotwicę. W końcu odnalazł osobę dla której ma po co żyć. W końcu odnalazła kogoś takiego jak Ty.

------------------------------

Obiecałam rozdział dzisiaj, więc go łapcie Drodzy czytelnicy! :)

Jak Wam się podoba? Pisany z perspektywy Jackie... jak dla mnie taki trochę średni, ale dopiero muszę się wczuć w jej postać. W końcu druga część cała będzie pisana jej oczami. Czekam na gwiazdki i komentarze, oraz życzcie mi udanej wycieczki! :) Jeżeli wena i czas i chęci dopiszą, to może do czwartku coś wstawię ;)

Nie opuszcze Cię. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz