Rozdział 1 - Reszka

346 17 13
                                    

- To jest ten twój kot? - starałam się, jak mogłam, by w moim głosie nie było słychać zdegustowania. Naprawdę się starałam.

- Słodziaszny, no nie? - nieopisany entuzjazm tej naiwnej istoty doprowadzał mnie do szału już od paru ładnych lat.

- No. Nie - odpowiedziałam dobitnie. Zgodnie z prawdą, poza tym. - Wygląda jak Pani Norris.

- I to w Noc Duchów. Ba dum tss - usłyszałam z tyłu.

Przybiłyśmy z Igą high-five.

- Że co?

- Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o Pottera. - Przypomniała leniwie Agatka rozciągnięta na pluszowej sofie z nogami nad głową.

- Jak tam twoja joga, Aguś?

- Świetnie, dziękuję. Czuję, jak puszczają mnie złe fluidy. Załadował się już ten film?

Ostatnia wakacyjna nocka. Dobrze było widzieć ten zestaw facjat znowu w komplecie. No, prawie komplecie. Patka pewnie ugania się za nowym chłoptasiem po okolicy i zjawi się parę minut przed pierwszą, by streścić (tak naprawdę to stworzyć obszerną i nader szczegółową opowieść) o randce. Daga będzie ekscytować się jeszcze bardziej niż swoim zapchlonym sierści uchem, Agata wróci do jogi, Ewa posika się z zazdrości, a ja z Igą będziemy się prześcigać w docinkach. Znałyśmy się już tak długo, że nawet osobne szkoły nie osłabiły naszych więzi. Przynajmniej nie tak bardzo.

Westchnęłam. Maraton Piratów czas zacząć. Wiedziałam, że za pół godziny będę spała w najlepsze, tak samo jak to, że nikogo to specjalnie nie zdziwi. Mój mózg robił się senny parę minut po zachodzie słońca (a budził średnio pięć godzin po wschodzie). Oglądałam te filmy już z dziesięć razy, głównie z uwagi na Sparrowa-Deppa. Był to jednak urodzinowy wybór Igi i nie miałyśmy nic do gadania. W końcu nie co dzień kończy się osiemnaście lat.

Wszystko szło tak, jak się spodziewałam. Patka obudziła mnie kwadrans po pierwszej, gdy dziewczyny były już w połowie trzeciej części. Na ekranie telewizora Elizabeth Swan właśnie została ogłoszona królem piratów, a Sparrow raczył kamerę jedną ze swych fenomenalnych min.

Wszystko szło jak powinno do południa następnego dnia. To że parę dni później zaczęło lewitować to inna sprawa, do której na pewno dojdziemy.

Gdy koło dziesiątej dziewczyny po obfitym śniadaniu złożonym głównie z moich naleśników szefa kuchni, rozeszły się do domów, Iga doszła do wniosku, że trzeba wybrać się do lasu.

- Serio? - mruknęłam. - Chce ci się?

Wycieczki do naszego lasu nie były dla mnie niczym nowym. Ale ranek po nieprzespanej nocy to zdecydowanie nie najodpowiedniejsza pora na długie spacery.

- Oj tam. Nic tak nie robi dobrze na kaca, jak przechadzka pod sośniną!

- Ale ja nie mam kaca - zauważyłam, ładując ostatni widelec do zmywarki. Nastawiłam program i zatrzasnęłam drzwiczki. Czasami aż dziwiłam się, że nikomu nie przeszkadza fakt, że traktuję dom Igi jak swój własny. No tak. W sumie, komu by przeszkadzało, gdyby ktoś robił ci śniadanie i jeszcze po tym sprzątał?

- Co dziś na obiad, szefie kuchni? - zapytała pani gospodarz, wiążąc sznurówki zdezelowanych trampków.

- Potrawka z kory mózgowej przygłupiej gospodyni, która nie zna znaczenia słów: „Nie chce mi się".

- Nie jestem przygłucha. A ty właśnie przyznałaś, że mam mózg. 1:0 dla mnie.

- Nie przyzwyczajaj się. Ani do obiadków, ani do tego, że gadam głupoty z rana.

Mugolis NonvulgarisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz