Zawsze myślałam, że latanie to coś strasznego. Teraz jestem już tego całkowicie pewna. Dobrze, że lecieliśmy tylko do Londynu, nie gdzieś dalej, bo chyba nie wyrobiłabym psychicznie. Cały czas miałam świadomość mas powietrza znajdujących się POD nami, zamiast, jak wskazywałaby logika, NAD nami.
Przemek zasnął, Mila czytała pokładowe gazetki, Pan Serek zafascynowany oglądał widoki, a ja w duchu klepałam zdrowaśki. Niby leciał z nami jakiś telepata, ale czy taki samolot pełen ludu kilka tysięcy metrów nad ziemią to nie zbyt duże wyzwanie? W Londynie wylądowaliśmy przed ósmą rano. Z lotniska na Charing Cross Road przewiozły nas taksówki.
Przed wejściem do Dziurawego Kotła Straszny Gość urządził zbiórkę.
– Express wyrusza dopiero o 11, dlatego zatrzymamy się tu na trochę. Punkt dziesiąta piętnaście widzimy się tutaj. Wszyscy, bez wyjątku. Trzymajcie się Pokątnej. Jeśli ktoś zapuści się w okolice Nokturnu, odbędzie miłą rozmowę z Areo. Wszyscy kaput?
Taaa jest, kapitanie! Do Dziurawego Kotła wparowałam jako pierwsza. Był podobny do tego z filmów, tyle że czystszy i nieco większy. Za ladą stało dwóch barmanów. Żaden nie był łysy ani bezzębny, a o imię nie zamierzałam pytać.
– Chcesz się czegoś napić? – zapytał z troską Przemek. – Nadal wyglądasz dość biało.
– Nie, nie, nie, nie, nie – zaprotestowałam żywo, podskakując w miejscu. – Chodźmy już, chodźmy.
Przejście pod ceglanym łukiem przepuściło mnie bez problemu i razem z Przemkiem, Milą i Zozolem udaliśmy się na zwiedzanie legendarnej Pokątnej.
Mijaliśmy przeróżne sklepy i sklepiki. Kilka aptek, ciucholandów, księgarni. Były gabinety uzdrowicieli, wieszczek i szkoły dla dorosłych. Po pół godzinie natknęliśmy się na ogromny pomarańczowo-różowy twór wyróżniający się na tle szarych kamieniczek. Weasley Wizard Wheezes.
– No nie wierzę! – sapnął Zozol, mrużąc oczy w zachwycie. – TO naprawdę istnieje!
Wewnątrz panował umiarkowany tłok. Z każdej strony otaczały mnie przeróżne, przedziwne przedmioty, których nie chciałam dotykać, by nie potraciły swych magicznych właściwości. Zatrzymałam się przy długiej oszklonej półce. Zastawiona była fiolkami zawierającymi płyny o każdym możliwym kolorze. A jakie miały zastosowania! Piegi na piętach, zielony nos, włosy z uszu, zanik zębów, ślepota, niekontrolowany śpiew, swędząca wysypka, niepowstrzymane łzawienie... Niektóre miały działać tylko kilka minut, najdroższe kilka dni.
Przy ladzie ktoś głośno się awanturował. Jakiś jegomość w średnim wieku wygrażał różdżką w stronę ciemnoskórej ekspedientki, krzycząc coś o upokorzeniu i zemście.
– Geoooorge! – zawołała przeciągle w głąb sklepu. – Chodź tu na chwilę! Pan do ciebie!
– O co chodzi? – zapytał z uśmiechem rudowłosy facet, aportując się u boku ekspedientki. – Angie, kochanie, porozmawiam z panem.
Kobieta nazwana Angie, mruknęła coś pod nosem i podeszła do innych klientów. Ja nie odrywałam wzroku od dyskutujących facetów. Miałam przed sobą Georga Weasleya we własnej osobie! Książkowy bohater, w którym kochałam się od dziesiątego roku życia, miał teraz czterdziestkę na karku, niezawodne poczucie humoru i stał przede mną. Co jeszcze?
– Przecież na odwrocie pudełka wyraźnie widnieje ostrzeżenie. „Efekt zupełnie zaskakujący" – tłumaczył cierpliwie wściekłemu klientowi.
– To miało zaskoczyć moich znajomych, nie mnie!
– No ale niech pan przyzna, czy to nie było „zupełne" zaskoczenie? – zaśmiał się Weasley. – Niestety, nie mogę panu zwrócić pieniędzy, ale zaproponuję panu zniżkę na...
CZYTASZ
Mugolis Nonvulgaris
FanfictionTo nie taki typowy fanfick. Nie zadowolą się nim poszukiwacze odtwarzania historii J.K.Rowling, ukrytych wątków, ani wielbiciele dzikich parringów. Świat, który zachwycił miliony na świecie ukazany z zupełnie innego punktu widzenia. Zaczynając rozwa...