Rozdział 2 - Dodo, kiwi, strusie i inne nieloty

186 18 8
                                    

(W zamian za naleśniki) XD

Dom był otwarty. Na pierwszy rzut oka pusty. Nigdzie ani śladu irytujących ciotek ani przygotowań na ich przyjazd. Iga leżała na kanapie, skarżąc się na ostry ból głowy. Nie wiem, jakim cudem udało mi się wyciągnąć ją na powrót z domu.

- I co? Cioteczka jednak nie wpada? - zagadnęłam, ciągnąc ją za sobą.

- Jaka cioteczka?

- No, straszliwa Renata! Przecież dlatego poszłaś tak szybko do domu! Dobrze się czujesz?

- Lepiej - zapewniła. - Pokaż, co masz mi pokazać i będę mogła iść dalej spać.

Kłamała o ciotce? Nie - to bez sensu. O co w takim razie mogło chodzić? Może naprawdę źle się czuła? Przyjrzałam jej się uważniej. Nie... Wyglądała całkiem normalnie.

Przekroczyłyśmy rzekę i to znów się stało. Iga stanęła jak wryta, jakby nagle sobie przypomniała o czymś niezmiernie ważnym.

- Cholera! Nie wyłączyłam żelazka! - rzuciła z niepokojem i bez chwili zastanowienia odwróciła się na pięcie i nazad do domu.

- Zgłupiałaś?! Jakiego żelazka?!

Ale Iga nie zwracała na mnie kompletnie uwagi. Ruszyła niczym kosmiczny robot wzywany przez statek-matkę.

- Iga! - krzyknęłam, lecz nie spodziewałam się żadnego efektu. - Ja pierniczę.

Wariackie wydarzenia ostatnich paru godzin powoli złożyły mi się w absurdalną całość. Dwóch mężczyzn (w całkiem poważnym wieku) próbuje mi wyczyścić pamięć, gadają o zaporze antymugolskiej, Iga zachowuje się, jakby dwa razy na nią wpadła... No i te chłopaki rozprawiające o jakiś drużynach (czyżby Quidditch?) Były trzy możliwości:

a) Ktoś dosypał mi czegoś do porannej herbatki i teraz łażę po lesie niby młodopolski artysta w opioidalnym transie.

b) Jestem w telewizji wkręcana w super-event, a zaraz zza krzaków wyskoczy blondyna i z uśmiechem tak naturalnym jak tyłek Nicki Minaj wskaże mi jakąś dziurę, w której ukryli kamerę.

c) Wlazłam na teren, który banda czarodziejów chciała uchronić przed mugolami. Zaraz. To chyba najmniej prawdopodobna opcja?

Hmm... Nie piłam dziś herbaty. W ciągu dwóch następnych minut nie pojawiła się także prezenterka programu: „Ale numer! - Potter Edition". Pozostało mi tylko skierować się w stronę, w którą zmierzały wszystkie napotkane tego dnia dziwne osobniki. Wiem, normalny człowiek by... Nie no. Nie wiem, co zrobiłby normalny człowiek na moim miejscu. Wiem za to, co ja zrobiłam.

Po chwili marszu natknęłam się na grupkę znajomych i perfidnie polazłam za nimi. Okazało się, że to nie tyle znajomi, co klasa. Wlokący się na końcu nieregularnego szeregu maruder radził się swojej koleżanki, jak niepostrzeżenie dać nogę.

- Mówię ci, tyle ludu? Nawet nie zauważy. Proszę cię, przecież to Ser Lonva!

- Nie wiem, Patryk. Jak chcesz.

- Mogę wejść za ciebie! - wypaliłam znienacka. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Chyba straciłam ewolucyjną zdobycz człekokształtnych - zdolność myślenia. - Nie mam biletu.

Powinni nie zwrócić na mnie uwagi, zaprzeczyć, albo chociaż wyrazić wątpliwość. Ale nie. Chłopak zrobił taką minę, jakbym właśnie sprezentowała mu nowe Alfa Romeo na Gwiazdkę. Dziewczyna pokręciła głową.

- Znowu ci się uda, frajerze.

Chłopak rzucił okiem na przód kolumny, pomachał do koleżanki, do mnie mruknął: „Dzięki", a potem się deportował. Tym razem byłam już na to przygotowana i starałam się nie wyglądać na zafascynowaną.

Mugolis NonvulgarisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz