Rozdział 10 - Samotna krówka (ciągutka)

85 10 8
                                    


– No i czego ryczysz, idiotko?

Było bardzo późno. Księżyc zdążył już wywędrować z okna, a ja nadal nie mogłam zasnąć. I tak jakoś niespodziewanie z moich oczu popłynęły łzy, a płucami wstrząsnął ledwo słyszalny szloch. Ale ona usłyszała.

– Bo tak – odpowiedziałam. Zaskoczyła mnie siła mojego głosu pośród tej nocnej ciszy.

– Świetnie, to teraz „bo tak" przestań i idź spać.

– A opowiesz mi bajkę?

– Czego?

– Na przykład o poprzednim Zielonym, którego już tutaj nie ma.

Łzy nadal ciekły mi z oczu. Za strachu? Niepewności? Tęsknoty? Nie. Ze zmęczenia. Odpowiedziała mi cisza. Trafiłam w takich ciemnościach w czuły punkt, chociaż wcale nie celowałam.

– Kim jest Areo?

– Przekonasz się.

– Boicie się go?

– Na pewno nie tak, jak ty. Skończ się mazgaić.

– Wal się.

– Chętnie. Dołączysz?

Pokazałam Emilii na dobranoc środkowy palec i odwróciłam się na drugi bok. Śniły mi się jeżozwierze. Takie jak w wiedźminie. Od dzieci niespodzianek.

~~~~

– C-coo zrobiłaś? Jak?!

Przemek się nie uśmiechał. Przemek baraniał. Przemek wytrzeszczał oczy i nie mógł uwierzyć. Ja w sumie trochę też.

– No... tak – machnęłam rękoma, jakbym strącała muszki plujki z rękawów. – Pójdziemy do Pana Serka?

– Tak, tak. Zaraz. Gdzie jest Mila?

Był wieczór. Nie taki późny, ale na zewnątrz panowała już ciemność. Spędziłam całą sobotę w pokoju wspólnym Mieszkanka. Moi wartownicy nie opuszczali mnie na krok. Śniadanie zjadłam w towarzystwie mrukliwej Emilii, która nie odezwała się do mnie prawie w ogóle. Koło południa pojawił się Marcin „Zozol" Topiciel. Z nim spędziłam milej czas, dopóki nie zmienił go Przemek.

Marcin okazał się jeszcze większym gadułą niż Przemo. Opowiedział mi połowę swojego życiorysu, między innymi genezę ksywki. Zozolem ochrzciła go młodsza siostra, ponieważ od dziecka miał zeza. Kiedy zwerbowali go do SiAMu, oczywiście, oczy mu naprostowali, ale przezwisko zostało. Jego super moc polega na manipulacji temperaturą, jak się dowiedziałam. Spytałam, czy w takim razie może sobie podgrzewać tosty siłą woli. Stwierdził, że jestem genialna i pobiegł po chleb do kuchni, żeby spróbować.

Przyniósł mi lekko przypalone grzanki i książkę. „Zima w Dolinie Muminków" Tove Janson. Przeczytałam kilkadziesiąt stron, przeprowadziłam dyskusję na temat Włóczykija, zjadłam obiad i zaczęłam się nudzić.

W pokoju wspólnym kręciło się sporo osób. Jeśli chciałam, mogłam widzieć błękitne pajęcze nitki łączące mnie z każdym w pomieszczeniu. Niektóre, bardzo cieniuteńkie, wychodziły nawet poza ściany. A jeśli nie chciałam... To i tak nie miało znaczenia. I tak je widziałam.

Podsumowując, nudziło mi się i widziałam duuużo nitków. Ktoś domyśla się reszty?

Na początku wybrałam jakąś dziewczynę siedzącą parę metrów ode mnie. Czytała potężną knigę wyglądającą na podręcznik do jakiegoś mało interesującego przedmiotu. Przesunęłam ku niej najdelikatniej jak mogłam. Zalało mnie mnóstwo obrazów, ale po chwili udało mi się nieco zwolnić ich bieg i się przyjrzeć. Podróż po Włoszech, tłumy pod Koloseum. Czułam ciepło, zapachy rzymskiej uliczki, smak gelato.

Mugolis NonvulgarisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz