Rozdział 11 - Solna wata

70 10 2
                                    



Cały SiAM od samego poranka żył tylko i wyłącznie wieczornym turniejem. Ci, którzy postanowili stanąć do walki o wyjazd do Hogwartu, chodzili po pokoju wspólnym, mamrocząc pod nosem zaklęcie i od czasu do czasu przypadkowo coś podpalając. Tylko Przemek i Emilia rozciągali się w odległym kącie pokoju.

Niektórzy ze specjalnej używali tradycyjnych zaklęć i różdżki, ale większość wolała walkę wręcz. Szczerze? Trochę nie mogłam sobie tego wyobrazić. Takiego starcia. Wszyscy jednak wyglądali na bardzo zdeterminowanych.

Dziś postanowiłam zrezygnować z eksperymentów i tylko bezmyślnie gapiłam się na naradzających się Przemka i Milę, gdy ktoś przesłonił mi widok.

– Tę niedzielę spędzisz ze mną, więc się pilnuj – powiedział ponuro Remi, stając przede mną z rękoma w kieszeniach. – Poza tym ruszaj się. Pani dyrektor życzy sobie z tobą porozmawiać.

Czemu mam wrażenie, że psuję humor każdemu, kto się do mnie odezwie? Wyglądam aż tak tragicznie? Przecież myłam włosy dwa dni temu!

Powlokłam się za Remim. Po raz nie wiem który zastanawiałam się, od jakiego imienia pochodzi jego alias. Jeremiasz? Remigiusz? W każdym bądź razie nieciekawie.

– Jest twoim bratem, prawda? – zagadnęłam, gdy szliśmy wyjątkowo długim i pustym korytarzem. – Areo. Macie ten sam kształt nosa.

Nic nie odpowiedział, ale nie musiałam zaglądać do jego myśli, by wiedzieć, że mam rację.

– A ja myślałam, że wasz ojciec jest straszny. To widać rodzinne. Boże, jeśli to kumuluje się w genach, to wasze wnuki będą małymi Vaderkami w kołyskach.

– Zamknij się - westchnął, ale nie był już tak ponury.

Gdy dotarliśmy do rzeźbionych w egzotyczne motyw drzwi gabinetu, te same otworzyły się przed nami, lecz nie za sprawą magii. Przestałam nucić marsz imperialny.

– Doskonale zdaję sobie sprawę, że w tej szkole moja opinia się nie liczy, ale zapamiętajcie sobie moje słowa. To się znowu źle skończy.

Pielęgniarka z rumieńcami na twarzy wyszła z gabinetu, zmierzyła złym wzrokiem Remiego i ruszyła w swoją stronę zamaszystym krokiem. Mnie zignorowała zupełnie.

– Wejdźcie – ozwał się głos pani dyrektor z wnętrza gabinetu.

Wokół jej biurka zebrało się pokaźne grono. W większości nauczycielskie. Chyba. Był tam pan Serek, Straszny Gość i straszna inaczej upiora od eliksirów. Była też zaczytana babka od survivalu i dwóch nieznanych mi jeszcze magów. A, no i w głębi jeszcze na jakiejś komodzie siedział ze znudzoną miną Areo.

– Remi, zostań. Karolino, usiądź, proszę.

Przed biurkiem znowu stało obite ciemnozieloną tkaniną fotelo-krzesło. Usiadłam na nim i od razu poczułam się, jak interesujący okaz w ZOO. Wszyscy patrzyli na mnie badawczo, jakby mieli zaraz wyciągnąć notatniki i gorączkowo zapisywać spostrzeżenia.

– Profesor Seryński streścił nam wydarzenia wczorajszego wieczoru – pani dyrektor posłała mi srogie spojrzenie. – Powiedz. Czy to prawda, że potrafisz sprawnie wnikać do umysłów przygodnych ludzi?

– Przygodnych czyli przypadkowych? – chciałam się upewnić, ale odpowiedziała mi tylko cisza. – Yyy... jeśli tak, to prawda. Raczej.

– Potrafisz robić to w sposób niezauważalny?

– No... w większości przypadków.

– Po kilku dniach treningu...

– No cóż... Przepraszam – powiedziałam nieco obrażonym głosem.

Mugolis NonvulgarisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz