5

13 0 0
                                    

"Błagam cię, nie tak wysoko! Oszalałeś? Chcesz jej zrobić krzywdę?"

"Nic jej się nie stanie Harry, daj spokój. Ze mną jest bezpieczna, prawda słoneczko?"

"Tatuś, tatuś wyżej!"

"Del, zapomnij! No dalej, ustawcie się bliżej, tak żebyśmy się wszyscy zmieścili w kadrze. Del, chodź do taty!"

"Uspokój się, panikujesz."

"Wszystko ma być idealnie, wiesz jaki jestem. Del, przestań gonić Oscara!"

"Już jest idealnie, spójrz na mnie. Harry, proszę spójrz. Masz wszystko czego chciałeś. Czy można tak zachłannie pragnąć więcej?"

"Tak, masz rację. To po prostu za dużo."

"No już, uśmiechnij się. Tak miało być zawsze. I jest. A teraz wszyscy mówią 'bez południa'!"

"Bez południa!" 

"Mój Boże, Louis! Ona urwie mu ogon!"

Oczy rozszerzyły mi się do nienaturalnych rozmiarów kiedy gwałtownie usiadłem na łóżku. Zlany potem ledwo kontaktowałem gdzie jestem, co się właściwie stało i dlaczego słońce postanowiło skatować moje tęczówki wypalając z nich resztki barwnika.

Bodźce docierały do mnie powoli, mozolnie jak ślimak oblepiający śluzem każdą możliwą powierzchnię. Byłem bezpieczny, we własnym łóżku, z dniem wolnego i skrajnie nieodpowiedzialnymi snami. Jedyne co wyprodukowałem od rana to zwiększoną ilość kortyzolu zamiast dobrego samopoczucia i nie, nie mogło być gorzej.

Jak na szaleńca-ogrodnika przystało, zastanawianie się w pozycji pół leżącej nad interpretacją snów i guglowaniem ich na prawie całkowicie rozładowanym smartfonie, podwoiło tylko moje lęki.

Przeciągnąłem się i usłyszałem ciche drapanie do drzwi. Ginger ubiegał się o poranną toaletę. Po pięciu minutach byliśmy już na dole i oddałbym wszystko, żeby moim największym zmartwieniem w życiu było to, że obcy pies obsikał mój hydrant. Rudy wyglądał na mocno zaniepokojonego podczas intensywnego oznaczania swojego terenu. 

W drodze do domu wstąpiłem do piekarni po świeże pieczywo. Górski chleb wypiekany na maślance znaczył tyle ile zaszycie się gdzieś za miastem na weekend. Pomidory w pobliskim warzywniaku wysypały się z drewnianych skrzynek malowanych bejcą. Bajeczny wybór wśród świeżych, ekologicznych warzyw i owoców, koił moje nerwy, że od pryskanej żywności umrę szybciej niż od przepracowania. Wyciągając moją "wielokrotnego użytku super-szalenie eko-siatkę" z kieszeni pogniecionych i zbyt dużych szortów, czułem jak jestem ponownie o jeden dzień bliżej do uratowania Ameryki od ton plastiku. 

Oszukiwanie siebie szło mi coraz lepiej. Dysząc jak parowóz na ostatnim stopniu schodów mojego apartamentowca wypluwałem płuca. Tężyzna fizyczna wcale sama mnie nie znalazła, a na samej górze nie czekał złoty puchar z wielkim napisem "Gratulacje zasrany leniu, w końcu ci się udało!". Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości. Przewróciłem oczami, odpinając Gingera ze smyczy i jak na skazanie sięgnąłem po smartfona. Spodziewałbym się wszystkiego i każdego tylko nie Louisa. 

"Cześć, mam nadzieję że wszystko w porządku. Głupio mi i chyba zjadają mnie wyrzuty sumienia za wczoraj. Jakbyś chciał pogadać czy coś to daj mi znać. Poza tym trzymam kciuki, że uda nam się zasadzić ten bez. Ściskam, Louis"

'Ściskam'? Koleś, chyba porządnie twoje zachowanie ugryzło cię w dupę. Zadzwoniłem szybko do Katelynn, aby upewnić się, że odebrała próbki i już na nich pracuje. 

Bez południa - zabierz mnie do ogrodów miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz