Tuż po weekendzie, w poniedziałek temperatura obniżyła się o kilka stopni, a niebo przysłoniły ciemne chmury. Wyglądały jak okropna, granatowa poszewka na kołdrę z kory, którą mama upychała w ciasne skrzynie na strychu jako prezent ślubny, o którym wolałaby zapomnieć niż się nim przykryć. Swoją drogą dziękowałem w duchu, że miała bzika na punkcie lnianych pościeli, które przyjemnie otulały ciało i nie były szorstkie.
Było parno i ledwo mogłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Zamieniło się ono w gęstą zawiesinę, którą mogłem kroić nożem, łapczywie próbując złapać chociaż mały haust delikatnego powiewu. Horyzont zdobiły jasne rozbłyski, a w oddali było słychać grzmoty. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, że gdzieś po świecie chodzą ludzie porażeni piorunem, który ozdobił ich ciało nieregularną siecią gałęzi, niczym u drzew, gotując ich krew w ułamku sekundy.
Przyglądałem się, jak ciężki sprzęt zajął cały ogród, przywożąc ze wschodu kraju najpiękniejsze, już dorosłe drzewa i przygotowywał podłoże pod ich zasadzenie. Zawsze mówiłem, że gdybym projektował sobie ogród, zrobiłbym to wszystko inaczej. Bez przepychu - żadnych altan, fontann czy drogich, marmurowych ścieżek. Zaledwie kilka drzew owocowych jako odzwierciedlenie małego sadu, z niewielkimi klombami polnych kwiatów i ziół. Znalazłbym miejsce na swój własny warzywniak pod skromną szklarnią i to przynosiłoby mi najwięcej szczęścia. Piękno tkwi w prostocie, a dla mnie takowy byłby idealny. Ale nie zrobiłem tego i miałem pewność, że długo jeszcze on nie powstanie, bo kompaktowe mieszkanie na dwudziestym piętrze w zupełności odpowiadało moim potrzebom. Być może na niezbyt dużym metrażu chciałem upchnąć i stłumić chęć posiadania czegoś, co było już tylko nikłym, dziecięcym wspomnieniem rodzinnego domu.
Rozdysponowałem prace pomiędzy moich ludzi. Krzątali się z miejsca na miejsce instruując operatora koparki, sprawdzając czy doły posiadają odpowiednią szerokość i głębokość do zasadzenia bzu, a to co już powstało nie zostało przypadkiem zniszczone i unicestwione pod kołami wywrotek. Stolarze na podjeździe obrabiali pierwsze bele drewna pod altanę, a wióry kręciły się w powietrzu, niczym płatki kwiatów wiśni późną wiosną. Przyglądałem się ich pracy leniwie zaciągając się papierosem. Niemalże głaskali drewno heblami, czarując z nich pożądane kształty. Byłem pełen podziwu i zapisałem w kalendarzu kontakt do ich szefa. Być może jeszcze kiedyś skorzystam z ich pracy. Ciekawscy sąsiedzi co rusz chowali i wyciągali głowy zza płotów, aby zarejestrować chociaż ułamek tego co dzieje się u Tomlinsona. Lubiłem ich pozdrawiać, zamaszyście machając ręką nad głową i pytając czy nie jest zbyt głośno. Jedni odpowiadali, że jest znośnie, inni speszeni ukrywali się w swoich domach. Przemiłe małżeństwo z naprzeciwka ucinało ze mną codziennie pogawędkę, częstując mnie świeżo łuskanymi i prażonymi ziarnami słonecznika, przez którego miałem później koszmarną zgagę. Mimo wszystko i tak zabierałem je od nich z przyklejonym szerokim uśmiechem na twarzy, mówiąc że są wybitnie pyszne i muszą mi zdradzić koniecznie odmianę tego słonecznika.
Wracałem myślami do rozmowy pomiędzy mną, a Louisem i z łomoczącym sercem jak głupi nastolatek, czekałem na pierwszego sms'a z dokładnym miejscem naszej pierwszej randki. Ściskałem kurczowo telefon w ręce i jak na zawołanie poczułem silne wibracje. To on! To ten sms! - pomyślałem, lecz rozczarowanie zderzyło się z rzeczywistością, a na ekranie smartfona migało imię Nialla.
Cześć, jestem w okolicy Tomlinsona, jesteś u niego teraz? Dawno się nie widzieliśmy kocie, tęsknię x
Parsknąłem pod nosem, przypalając sobie niemalże usta od intensywnego zaciągania się kawałkiem filtra. To prawda, mijałem się z Niallem w pracy, nawet nie widzieliśmy się w przeciągu weekendu. Wysyłaliśmy sobie krótkie wiadomości, że żyjemy, mamy się dobrze (oprócz naszej dwugodzinnej pogawędki na temat sytuacji z panem N) i powinniśmy w końcu spędzić wieczór przy drogim winie, pizzy i jego sztaludze. Tęskniłem za nim jak za młodszym bratem, a jego nieobecność działała mi na nerwy. Wystukałem szybką odpowiedź.
CZYTASZ
Bez południa - zabierz mnie do ogrodów miłości
FanfictionHarry - wschodząca gwiazda architektury ogrodów i Louis, potężny muzyk. Ich drogi przecinają się w Kalifornii, gdzie zza rogu bacznie obserwuje ich wścibski Niall.