Kiedy masz pięć lat, interesuje cię tylko to, czy twoja ulubiona zabawka nie zgubiła się gdzieś w domu. Gdy masz piętnaście, rozpoczynasz pierwsze nastoletnie przygody wraz ze swoimi przyjaciółmi, a szkoła jest twoim największym wrogiem. Gdy masz dwadzieścia pięć, to przy łucie szczęścia otwierasz swoją firmę i liczysz na odrobinę miłości.
Bo tak właśnie ten świat jest skonstruowany. Niektórzy mają wszystko na wyciągnięcie ręki, a drudzy muszą ciężko pracować na poczucie namiastki przynależności do czegokolwiek.
Cześć, jestem Harry i chcę się podzielić z wami moją historią.
***
Pamiętam, że ten dzień był ciepły i słoneczny. Moja mama wylegiwała się na hamaku, pomiędzy jej nogami leżał Dusty i Prudence. Dwa bezdomniaki, bezbronne kociaki zgarnięte z ulicy. Nie miały szans na przetrwanie. Mama karmiła je butelką, głaskała mokrą szmatką po brzuszkach i ogrzewała miękkim kocem i czerwoną żarówką. Dowiedziałem się tego dopiero około dwunastego roku życia, bo jako pięciolatek miałem inne zajęcia. Miała na głowie cały dom wraz ze mną i jej ukochaną pracą, a i tak znalazła czas żeby podarować życie dwóm kocim sierotom.
Tata kosił trawę i co chwila przystawał aby napić się zimnej lemoniady. Uwielbiałem spędzać czas na świeżo skoszonym trawniku, wyrzucając do góry kępy źdźbeł, które kosiarka wypluwała z dziurawego worka. Ojciec ciągle mówił, że ją naprawi, ale koniec końców miejsce wysłużonej maszyny zajęła zupełnie nowa. Piękny odcień czerwieni mienił się w słońcu tylko przez jeden dzień, po rozpakowaniu jej z ogromnego kartonu. Zaraz na następny pokryła się zielonkowatą papką i już nigdy więcej nie widziałem, aby ojciec ją czyścił.
Mama zawsze powtarzała, że brak poszanowania ojca do rzeczy martwych przekłada się na jego charakter i kilka pięknych lat później, zostawił nas samych. Ja, ona, Dusty i Prudence zostaliśmy sami w wielkim, staroangielskim domu w małej miejscowości pod Londynem. Stało się to dokładnie w moje czternaste urodziny. Byłem na niego wściekły, jeszcze nic nie rozumiałem. Mimo swojego wieku nie wiedziałem jeszcze jak działa miłość, bo nie kochałem nikogo bardziej niż moją małą rodzinę i koty, a podobno miłości jest kilka rodzajów.
Ze strzępek słów usłyszałem głuchy bełkot, że wcale tego nie planował, ale tak będzie dla nas wszystkich najlepiej. Nie krzyczeli, rozstali się w spokoju. Anne nie płakała, a Robin przesadnie nie próbował się tłumaczyć. Ona już wiedziała, że tak powinno być i nie ma sensu zatrzymywać kogoś, jeśli nie jesteście już dłużej dla siebie bratnimi duszami. Jedyną osobą, która wzniosła salwy okrzyków w przedpokoju byłem ja, mocno uderzając Robina w beczkowaty brzuch i zanosząc się szlochem. Mama odciągnęła mnie od ojca, pocałowała go na pożegnanie, zabrała drugi komplet kluczy z jego ręki i tuż po tym zniknął za drzwiami. Na podjeździe czekał już elegancki, czarny samochód z przyciemnianymi szybami, a szczupła brunetka zawadiacko uśmiechająca się do Robina z siedzenia kierowcy, jak szybko się pojawiła, tak szybko odjechała. Z moim ukochanym tatą w środku.
Po wszystkim mama pogłaskała mnie po głowie, obiecała że zrobi ciepłe kakao z piankami i odeszła w stronę salonu. Potruchtałem za nią i opierając się o framugę, zobaczyłem jak ściąga obrączkę i pierścionek zaręczynowy z palca serdecznego. Upchnęła ostatnie pamiątki po długoletnim małżeństwie na dno szkatułki po mojej prababce i starła małą łzę spływającą jej po policzku.
Już nigdy nie wróciliśmy do tego tematu, bynajmniej do moich dwudziestych drugich urodzin.
Po ukończeniu piętnastego roku życia poznałem nowych kolegów w szkole, zaprzyjaźniłem się z większością nauczycieli, a najbardziej z woźnym, który pielęgnował Ogród Mądrości na tyłach naszej placówki. Podziwiałem Charles'a za wytrwałość i perfekcjonizm jakim się cechował, zawsze skory do pomocy i chętny na ucięcie pięciominutowej pogawędki z młodzikiem zafascynowanym roślinami.
Wbrew pozorom nie byłem tym dzieciakiem który zrywał się z zajęć, przynosił wstyd rodzinnemu nazwisku i zawalał wszystkie egzaminy. Po odejściu taty wziąłem się w garść i przysiągłem przed lustrem, że od teraz spadło na mnie błogosławieństwo jak i przekleństwo głowy rodziny. Wymagało to ode mnie nie lada dyscypliny, aby rozwinąć w sobie cechy młodego, aczkolwiek rezolutnego i odpowiedzialnego nastolatka, który sam umie podejmować rzeczowe decyzje w przeciągu niecałego roku.
Studiowałem coraz więcej książek związanych z biologią, botaniką, rozwojem krzewów i roślin, a także pielęgnowaniem przydomowego ogródka i warzywnika. Poświęciłem się całkowicie przyrodzie, bo tylko ona choć trochę tłamsiła we mnie żal i brak autorytetu w postaci ojca u boku. Przecież to jest to, czego najbardziej potrzebował wtedy dorastający nastolatek. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Anne była zachwycona moimi wysokimi wynikami z biologii, wróżąc mi świetlaną przyszłość na jednym z najlepszych uniwersytetów w kraju. Wtedy jeszcze machałem na to ręką, twierdząc, że nigdy nie możemy przewidzieć co przyszłość przyniesie. Gdybyśmy wiedzieli, czekała by na nas większa zguba niż brnięcie w to co nieznane. Z zajęć języka angielskiego byłem również ponadprzeciętnie wyedukowany, co w późniejszym czasie zaczęło mocno wadzić matce, bo nie mogła znieść mojego szaleńczego bełkotu.
Znajdowałem w tym wszystkim czas na przyjemności, wypady z kolegami za miasto i wieczorki zapoznawcze w weekendy z mocno trącającą wonią alkoholu w tle. Wydarzyło się to wszystko dopiero około dwudziestego roku mojego życia, gdzie powoli zacząłem odkrywać moją seksualność, naturę wrażliwca i człowieka chorobliwie zakochanego w przyrodzie.
Na studiach wybrałem kierunek związany z ogrodnictwem i architekturą, czyli tak jak wywróżyła mi matka. Chciałem rozwinąć się w zakresie flory jak to tylko możliwe, a przede wszystkim jeszcze bardziej chciałem zająć się projektowaniem ogrodów. Wydawało mi się że posiadam wystarczającą wiedzę wkraczając w studenckie ławki i sale wykładowcze, ale pierwsze zajęcia uświadomiły mnie w jak dużym błędzie byłem. Wszystkie książki i własne obserwacje były niezłym początkiem do jeszcze bardziej rozbudowanego świata, jakim była architektura krajobrazu i genealogia roślin.
We wspomniane wcześniej dwudzieste drugie urodziny wróciłem na krótko do domu z miejscowego akademika, aby towarzyszyć Prudence w ostatnich tchnieniach jej życia. Patrząc na jej cierpienie, krótko zagościła w mojej głowie myśl aby podjąć się weterynarii, ale tak szybko jak kotka zgasła w moich oczach tak i również ulotniła się gdzieś chęć pomocy zwierzętom na dłuższą metę. Matka odwodziła mnie od tego na tyle skutecznie, że pozostałem do końca na architekturze krajobrazu. Ukończyłem studia z wyróżnieniem, a za pieniądze odłożone przez Anne byłem w stanie założyć moją pierwszą firmę "Harry & Co.". Co prawda, moja urażona duma młodego mężczyzny zapierała się rękami i nogami przed pomocą rodzicielki. Zdanie zmieniłem po informacji, że ojciec zostawił sporą sumę na mój rozwój i dalsze kroki podejmowane przeze mnie w dorosłym życiu. Wtedy też pierwszy raz, porozmawialiśmy szczerze na temat odejścia ojca z naszego ciepłego gniazdka i chyba mi ulżyło. Poczułem ogromny ciężar zdjęty z moich barków, kiedy dowiedziałem się, że mama wiedziała już wcześniej i przygotowała się na taki obrót spraw.
Dwudzieste piąte urodziny obchodziłem sam, w cichej pracowni w centrum Londynu. W przeciągu pięciu lat do kolejnych trzydziestych urodzin nie zmieniło się nic, oprócz tego, że mama zmarła na wyniszczającą ją od lat chorobę o której nie miałem pojęcia, a Dusty dołączył do Prudence na tyłach mojego rodzinnego domu. Zarabiałem coraz większe ilości pieniędzy, stałem się cenionym i popularnym architektem ogrodów i zagospodarowania terenów mieszkalno-miejskich, tylko moje serce pozostawało puste, z wielkimi kraterami na powierzchni. Ojciec sporadycznie kontaktował się ze mną po śmierci matki, opowiadając słodkie i wynaturzone historyjki, wirtualnie klepiąc mnie po ramieniu, że zawsze wierzył w mój sukces. Nigdy nie powiedziałem mu, jak bardzo jego obecność w moim życiu na tym etapie zrobiłaby mi dobrze, jakkolwiek by to brzmiało. Przeprowadziłem się do Stanów, zostawiając pracownię w Londynie pod niczyją opieką, ostatecznie sprzedając ją cukiernikowi, który miał na nią świetny plan. Harry&Co. wyruszyło w podróż w nieznane, a ja razem z nim.
Bezdzietny, samotny trzydziestolatek z pokaźnym majątkiem to tylko w streszczeniu początek tej historii. Mam nadzieję, że jesteście gotowi na ciąg dalszy.
CZYTASZ
Bez południa - zabierz mnie do ogrodów miłości
FanficHarry - wschodząca gwiazda architektury ogrodów i Louis, potężny muzyk. Ich drogi przecinają się w Kalifornii, gdzie zza rogu bacznie obserwuje ich wścibski Niall.