Do końca tygodnia udało mi się zorganizować ekipę ogrodniczą, która rozpoczęła już pierwsze prace. Rozpoczęło się gorączkowe wykopywanie starych krzewów i podcinanie gałęzi. Usunięta została stara darń, na którą szatyn tak okropnie narzekał. Bałem się nawet myśleć, czym ryzykowałem jeśli twardo pozostałbym przy swoim upieraniu się o wertykulacji trawnika.
Gdy została położona nowa trawa, chciałem dziękować Louisowi, że przystałem na ten pomysł. Ogród zalewała masywna fala soczystej zieleni, przepięknie odbijająca promienie słoneczne. Marzyłem o rozstawieniu kosza piknikowego i rozłożeniu kraciastego koca. Chciałem pić musujące wino i cieszyć się pogodą, zajadając się owocami w czekoladzie. Czytałbym krótkie poematy o miłości, chłonął ciepłe, amerykańskie powietrze i czekał na zachód słońca. Czerwone, różowe i pomarańczowe barwy nieba niczym wata cukrowa w wymyślnych kolorach w pierwszym lepszym wesołym miasteczku, łaskotałyby mnie w twarz i klepały lekko po policzku, przypominając że życie jest piękne i nie mam nic do stracenia.
Tak wiele w życiu z pewnością mnie omijało, kiedy patrzyłem z góry na wielkie rzeczy. Umykały mi te słabe, ulotne chwile które powinienem kolekcjonować zanim się zestarzeję. Przez studia i kształcenie się w zawodzie zapomniałem jak dobrze było obudzić się z krótkiej drzemki w sierpniowym słońcu na kwiecistej polanie, pachnącej każdym możliwym polnym kwiatem. Kiedy moczenie stóp w strumyku wysyłało przyjemne dreszcze w górę kręgosłupa i powroty do domu ze zmarzniętymi stopami przyprawiały mnie o bóle głowy. Zapomniałem, jak kolekcjonowałem motyle, zbierając ich martwe dusze z piekących chodników, a następnie dawałem im drugie życie w kwadratowych, czarnych ramkach w salonie rodzinnego domu.
Zapomniałem też o tym, że nie byłem już beztroskim nastolatkiem, ani początkującym studentem i że życie nie było mi tak przychylne jak wtedy. Po odejściu ojca nie mogłem pozwolić sobie na późne wstawanie z łóżka, opuszczanie zajęć, kłótnie z matką. A jednak i mi się to zdarzało. Nadzieja, że wszechświat przymknie na to oko zawsze i była, nigdy mnie nie opuszczała i za każdym razem udawało mi się uniknąć odpowiedzialności. Błędy młodości odchodziły w zapomnienie, a te popełnione teraz przyczepiały się do mnie jak rzep do psiego ogona.
Kto by pomyślał, że trawnik wywoła u mnie aż tak skrajne uczucia.
Dzień po feralnej sytuacji z Nathanielem odwiedziłem komendę i złożyłem zeznania. O dziwo, nie zawiodłem się na funkcjonariuszu, który łagodnym i spokojnym tonem wypytywał się o nawet najmniejsze szczegóły począwszy od tego kim dla siebie byliśmy po to, jak doszło do takiej sytuacji. Po monotonnej, dwugodzinnej wizycie w szarym jak skała pokoju przesłuchań, mój monolog został przelany na papier i po kilku niezbędnych podpisach mogłem opuścić komisariat. Zapewnienia, że nie będę musiał się pojawić na rozprawie i zostanę poinformowany o wyroku listownie, pozwoliły mi odetchnąć z ulgą.
Tymczasem nadzorowałem prace, jednocześnie skreślając wszystkie punkty w swoim kalendarzu. Wyglądał jak jedno wielkie pobojowisko po wojnie długopisów i tylko ja w tym bałaganie byłem w stanie czytać z niego jak z otwartej księgi nie gubiąc wątków moich myśli i planów dnia. Ramieniem przytrzymywałem telefon, prowadząc ożywioną rozmowę z dostawcą nowych drzew. Umówiliśmy się na transport jeszcze tej soboty. Była to tylko formalność; nigdy mi nie odmówił i zawsze miał czas, nawet kiedy słyszałem "Harry, przypominaj że istniejesz tydzień w przód, a nie dwa dni przed katastrofą". Jakże wielkim błędem, było przyznanie się, że każdy mój wymysł i kolejne zamówienia były dla niego katastrofą w zupełności nie do przygotowania.
Obserwowałem jak Diego, jeden z moich ludzi zasadzał przepięknie krzewy piwonii. W równych rzędach, jeden przy drugim. Pierwsze skrzypce grały te, które zawiązały pierwsze pąki; gołe krzewy, które jeszcze ich nie posiadały zajęły dalsze miejsca, dając im więcej przestrzeni i swobody na rozkwit.
CZYTASZ
Bez południa - zabierz mnie do ogrodów miłości
FanfictionHarry - wschodząca gwiazda architektury ogrodów i Louis, potężny muzyk. Ich drogi przecinają się w Kalifornii, gdzie zza rogu bacznie obserwuje ich wścibski Niall.