3

14 1 0
                                    

Ruszyłem luźnym i wolnym krokiem w stronę biura. Przeprowadzając się do Stanów i stawiając wszystko na jedną kartę, szukałem miejsca w którym mógłbym otworzyć swoje cztery kąty, a jednocześnie żeby przypominało mi to stare w Londynie. 

Krótko po przyjeździe znalazłem idealną przestrzeń do wykupienia za całkiem śmieszne pieniądze. Przemiła, starsza kobiecina przechodziła na emeryturę i postanowiła znaleźć godnego zastępcę na jej sklep z kapeluszami. Kiedy tylko usłyszała, że jestem architektem, stwierdziła, że lepiej nie mogła trafić i to miejsce zyska nową duszę. 

I tak też się czułem kiedy przekroczyłem próg już pustego pomieszczenia z małym zapleczem socjalnym. Front budynku ustawiony był do jednej z bardziej ruchliwych ulic, a na tyłach mieściło się całkiem sporych rozmiarów okno, które wychodziło na mały park z sadzawką. Mimo wszystko w mojej wyobraźni zagospodarowanie tego terenu wyglądało trochę inaczej, ale nie mogłem narzekać. 

Teraz biuro przypominało bardziej giełdę ogrodniczą zmiksowaną z pracownią architekta-szaleńca. Tam gdzie mogłem ustawiałem doniczki z kwiatami i innymi roślinami. Przygarniałem przeróżne biedactwa ze śmietników, wyprzedaży garażowych lub masówkę z Targetów i innych Walmartów. W kącie pod oknem, tuż przy moim pseudo biurku stała monstera adansona. Moje dziecko, moja chluba, moje dziedzictwo. Była pierwszą którą postawiła dziurawą i pękniętą doniczkę  w amerykańskim Harry&Co. Zajęło jej trochę dojście do wyglądu dojrzałej rośliny jaką powinna być, ale ostatecznie brzydkie kaczątko przerodziło się w pięknego łabędzia i dumnie piętrzyło się coraz bliżej sufitu. 

Przestrzeń Nialla była dziwna. Nie sądzę bym znalazł odpowiedniejsze określenie. Tablet graficzny, laptop i skoroszyt to jedyne rzeczy jakie leżały na jego części biurka. Reszta nieskończonych szkiców, akwarele i pastele, a także kilka połamanych ołówków swobodnie zajmowały dwa metry kwadratowe podłogi. Kolejna sztaluga, zupełnie niepotrzebna, smutno oparta o ścianę wyczekiwała lepszych czasów. 

Włączyłem klimatyzator i tak - to było wszystko czego potrzebowałem. W poszukiwaniu mojego kalendarza przekopałem się przez tony śmieci, wizytówek, projektów. Koniec końców wypatrzyłem go niewzruszonego na parapecie, gdzie najmniej bym się go spodziewał.

Zamówienia na przekopywanie ogródków w mniejszych jak i tych większych posiadłościach piętrzyły się w linijkach niemiłosiernie. Czasami żałowałem, że jestem architektem. Mogłem zatrudnić się w pobliskim ogrodzie botanicznym w moim mieście, w Anglii. Pilnować okazów, dbać o nie, zgłębiać wiedzę. Kto wie, może udałoby mi się nawet odkryć nowy gatunek dzikich kwiatów? Sława zniszczyła mój święty spokój jaki miałem, zanim zyskałem rozgłos. Teraz wszystko toczyło się torem zero jedynkowym. 

Drzwi do biura otworzyły się z głuchym trzaskiem co nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Tylko jedna osoba mogła wpadać jak huragan, robiąc przy tym niemałe zamieszanie. 

- Wcześnie dzisiaj. - mruknąłem pod nosem, kartkując strony. 

- Wiesz, czasami się pracuje. - rzucił Niall, bekając. 

- Świnia. Zabieraj się do roboty. Muszę ci podrzucić parę zleceń. 

- Bo? 

- Bo muszę wyjść dzisiaj w teren. 

- Harry. Absolutnie, ale to absolutnie nie chcę cię martwić, ale czasami tego wymaga od ciebie zawód ogrodnika. 

- Sam jesteś ogrodnik, nawet pies ogrodnika. - burknąłem. 

Miał w sobie to coś. Kochał, wręcz uwielbiał mnie przedrzeźniać, droczyć się ze mną. Bardzo rzadko mnie to irytowało, ale bywały dni gdzie miałem ochotę wykopać jego chudy tyłek na chodnik i patrzeć jak z żalem odbija się od drzwi. 

Bez południa - zabierz mnie do ogrodów miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz